Wyruszyłem na spotkanie snów, projekcji z lepszej części życia, gdzie otwierała się przede mną przestrzeń realizowania marzeń. Sala białoszara zamieniła się w złotem pleciony pałac.
- Panicz gdzie biegnie? - odezwała się guwernantka.
- Biegnę zobaczyć nowo zakupione rumaki, które tatuś przywiózł z ostatniej wyprawy.
- Ależ Grzegorzu, te wspaniałe konie zostały zdobyte na wojnie, a pan margrabia włożył sporo wysiłku, by je pozyskać od gromady parobków, którzy równie dobrze nauczyli się władać mieczem, co czyścić buty.
Te słowo pozostały jednak daleko w tyle za Grzegorzem i powoli opadały na kolumnady i pilastry lekko i zwinnie podtrzymujące architraw zdobiony starożytnym fryzem. Panicz Dziwaczny biegł już w stronę stajni, gdzie zachęcały go parskające rumaki.
- Paniczu, uważaj!!! - krzyknęła nagle kobieta, widząc zbliżające się niebezpieczeństwo. Jeden z rumaków zaczął wyrywać się z uprzęży, po czym przeskoczył ogrodzenie boksu i wybiegł wprost na nadchodzące dziecko. Tragedii nie dało się zapobiec. Koń przebiegł tratując wszystko, co znajdowało się na drodze. Podniósł się kurz i lament. Wokół zbiegali się ludzie, stajenny, parobki, pokojówki, nawet kucharz Gerard, który nigdy nie wychodził z kuchennego skrzydła pałacu. Gdy jednak tuman kurzu opadł, okazało się, że dziecko zniknęło. Było to tajemnicze wydarzenie. Wszyscy zastanawiali się, co mogło być przyczyną zniknięcia chłopca. Wielebny Pastor upatrywał w tym nawet karę boską, a służba przestrogę przed swawolnym wychowaniem i zbyt dużą swobodą pozostawioną dziecku.
Podniósł się kurz, a gdy opadł, dziecko zniknęło.
Tylko młodzieniec Dziwaczny wiedział jaka jest prawda, bowiem to on uczestniczył nadal w centrum wydarzeń rozpoczętego procesu. Cofając jednak się o kilka godzin, do chwili tajemniczego splotu zdarzeń, można by odtworzyć taki oto przebieg: koń przeskoczywszy ogrodzenie boksu bieg w stronę Grzegorza, gdyż rozpoznał w nim swojego dawnego kompana zabaw i przygód. Gdy był już na wyciągnięcie kopyta, w pełnym galopie nachylił nieznacznie grzywę w stronę dziecka tak, by mogło ją złapać i tym sposobem wskoczyć na grzbiet ulubieńca. Panicz Dziwaczny dobrze wiedział, że koń zdobyty na wojnie jest tym samym, z którym bawił się przed laty w Wiedniu, gdy był jeszcze nikomu nie znanym smarkaczem przeganianym z targowisk i ulic jako przybłęda, a nawet przepędzanym przez poganiacza świń. Wtedy to znalazł na łące źrebaka, z którym się zaprzyjaźnił, i odtąd los dwojga złączył się w jedno, i tym dwóm istotom wyznaczał swój przebieg. Nie trwało to jednak wiecznie. Kilka lat później, gdy dwunożny i czteronożny wędrowca znaleźli się w Bawarii, i w poszukiwaniu pożywienia zbierali przy lesie jagody i koniczynę, dało się słyszeć huk wystrzałów i szczekanie psów. W ich stronę zbliżała się pogoń za zającem. Mężczyźni na koniach zauważyli chłopca i zabrali go do margrabiego. Ten zdecydował się go przygarnąć, bowiem zdziwiły go szlachetne rysy dziecka i płynąca w nim niebieska krew. "- Na pewno jest zaginionym dziedzicem króla, zatem w moim obowiązku jest przygarnąć księcia, by nie uczynić gaffe wobec jego urodzenia. My, ludzie wysoko urodzeni mamy wobec siebie wszelkie zobowiązania, których rękojmią spełniania jest sam fakt szlachectwa. Inaczej stalibyśmy się bezkształtną masą i dawno pogrzebałaby nas nikczemność i bylejakość" - pomyślał margrabia i odtąd traktował chłopca jak syna, którego nie miał a zawsze pragnął mieć. Konik został przepłoszony i po długich poszukiwaniach przyjaciela został pojmany przez Turków, skąd dostał się w ręce gromady parobków, którzy równie dobrze władają mieczem, co czyszczą buty.
Na pewno jest zaginionym dziedzicem króla.
Dziwaczny chwycił dziarsko grzywę rumaka i wskoczywszy na grzbiet dał się porwać ogromnej sile dorosłego już stworzenia. Szczęście spotkania rozlało się na okalające pałac pastwiska i łąki, a wraz z nim niesieni przyjaciele beztrosko zmierzali w kierunku swoich marzeń, okalani wiatrem i promieniami słońca. Odtąd rytmem odzyskanej przyjaźni miał być stukot kopyt, a czas przestał być mierzony poleceniami guwernantki. Odtąd koniczyna miała być równie soczysta, co wcześniej, a skradziony ziemniak miał być równie cenny co obiad kucharza Gerarda. Tylko nie wiadomo czemu chłopiec stał się nagle mężczyzną. Tylko nie widzieć jak znalazł się kilka wieków później pod kuratelą instytucjonalnego szpitalnego molocha i pracujących w nim ludzi, z których jedna z pracownic, ubrana w biały fartuszek podeszła do łóżka dorosłego już Dziwacznego, i położywszy delikatnie rękę na ramieniu odezwała się tymi słowy:
- Proszę wstawać, dziś jest dzień pańskiej operacji, pora się przygotować.
Niesieni szczęściem przyjaciele beztrosko zmierzali w kierunku swoich marzeń.
- Panicz gdzie biegnie? - odezwała się guwernantka.
- Biegnę zobaczyć nowo zakupione rumaki, które tatuś przywiózł z ostatniej wyprawy.
- Ależ Grzegorzu, te wspaniałe konie zostały zdobyte na wojnie, a pan margrabia włożył sporo wysiłku, by je pozyskać od gromady parobków, którzy równie dobrze nauczyli się władać mieczem, co czyścić buty.
Te słowo pozostały jednak daleko w tyle za Grzegorzem i powoli opadały na kolumnady i pilastry lekko i zwinnie podtrzymujące architraw zdobiony starożytnym fryzem. Panicz Dziwaczny biegł już w stronę stajni, gdzie zachęcały go parskające rumaki.
- Paniczu, uważaj!!! - krzyknęła nagle kobieta, widząc zbliżające się niebezpieczeństwo. Jeden z rumaków zaczął wyrywać się z uprzęży, po czym przeskoczył ogrodzenie boksu i wybiegł wprost na nadchodzące dziecko. Tragedii nie dało się zapobiec. Koń przebiegł tratując wszystko, co znajdowało się na drodze. Podniósł się kurz i lament. Wokół zbiegali się ludzie, stajenny, parobki, pokojówki, nawet kucharz Gerard, który nigdy nie wychodził z kuchennego skrzydła pałacu. Gdy jednak tuman kurzu opadł, okazało się, że dziecko zniknęło. Było to tajemnicze wydarzenie. Wszyscy zastanawiali się, co mogło być przyczyną zniknięcia chłopca. Wielebny Pastor upatrywał w tym nawet karę boską, a służba przestrogę przed swawolnym wychowaniem i zbyt dużą swobodą pozostawioną dziecku.
Podniósł się kurz, a gdy opadł, dziecko zniknęło.
Tylko młodzieniec Dziwaczny wiedział jaka jest prawda, bowiem to on uczestniczył nadal w centrum wydarzeń rozpoczętego procesu. Cofając jednak się o kilka godzin, do chwili tajemniczego splotu zdarzeń, można by odtworzyć taki oto przebieg: koń przeskoczywszy ogrodzenie boksu bieg w stronę Grzegorza, gdyż rozpoznał w nim swojego dawnego kompana zabaw i przygód. Gdy był już na wyciągnięcie kopyta, w pełnym galopie nachylił nieznacznie grzywę w stronę dziecka tak, by mogło ją złapać i tym sposobem wskoczyć na grzbiet ulubieńca. Panicz Dziwaczny dobrze wiedział, że koń zdobyty na wojnie jest tym samym, z którym bawił się przed laty w Wiedniu, gdy był jeszcze nikomu nie znanym smarkaczem przeganianym z targowisk i ulic jako przybłęda, a nawet przepędzanym przez poganiacza świń. Wtedy to znalazł na łące źrebaka, z którym się zaprzyjaźnił, i odtąd los dwojga złączył się w jedno, i tym dwóm istotom wyznaczał swój przebieg. Nie trwało to jednak wiecznie. Kilka lat później, gdy dwunożny i czteronożny wędrowca znaleźli się w Bawarii, i w poszukiwaniu pożywienia zbierali przy lesie jagody i koniczynę, dało się słyszeć huk wystrzałów i szczekanie psów. W ich stronę zbliżała się pogoń za zającem. Mężczyźni na koniach zauważyli chłopca i zabrali go do margrabiego. Ten zdecydował się go przygarnąć, bowiem zdziwiły go szlachetne rysy dziecka i płynąca w nim niebieska krew. "- Na pewno jest zaginionym dziedzicem króla, zatem w moim obowiązku jest przygarnąć księcia, by nie uczynić gaffe wobec jego urodzenia. My, ludzie wysoko urodzeni mamy wobec siebie wszelkie zobowiązania, których rękojmią spełniania jest sam fakt szlachectwa. Inaczej stalibyśmy się bezkształtną masą i dawno pogrzebałaby nas nikczemność i bylejakość" - pomyślał margrabia i odtąd traktował chłopca jak syna, którego nie miał a zawsze pragnął mieć. Konik został przepłoszony i po długich poszukiwaniach przyjaciela został pojmany przez Turków, skąd dostał się w ręce gromady parobków, którzy równie dobrze władają mieczem, co czyszczą buty.
Na pewno jest zaginionym dziedzicem króla.
Dziwaczny chwycił dziarsko grzywę rumaka i wskoczywszy na grzbiet dał się porwać ogromnej sile dorosłego już stworzenia. Szczęście spotkania rozlało się na okalające pałac pastwiska i łąki, a wraz z nim niesieni przyjaciele beztrosko zmierzali w kierunku swoich marzeń, okalani wiatrem i promieniami słońca. Odtąd rytmem odzyskanej przyjaźni miał być stukot kopyt, a czas przestał być mierzony poleceniami guwernantki. Odtąd koniczyna miała być równie soczysta, co wcześniej, a skradziony ziemniak miał być równie cenny co obiad kucharza Gerarda. Tylko nie wiadomo czemu chłopiec stał się nagle mężczyzną. Tylko nie widzieć jak znalazł się kilka wieków później pod kuratelą instytucjonalnego szpitalnego molocha i pracujących w nim ludzi, z których jedna z pracownic, ubrana w biały fartuszek podeszła do łóżka dorosłego już Dziwacznego, i położywszy delikatnie rękę na ramieniu odezwała się tymi słowy:
- Proszę wstawać, dziś jest dzień pańskiej operacji, pora się przygotować.
Niesieni szczęściem przyjaciele beztrosko zmierzali w kierunku swoich marzeń.