Po ostatnim spotkaniu miałem już mniej obaw co do wierności Peugeot. Bestia okazała się przytulnym kotkiem, a ja głaskałem ją bez umiaru. Teraz wybierałem się z przyjemnością, by oswajać się z nowo poznawaną pięknością. Lwi grzbiet już z dala wydawał się przeciągać i rozciągać zachęcająco zapraszając mnie do podejścia. Delikatne pomrukiwania wskazywały na to, że są powody do radości. W radości mieliśmy uczestniczyć wszyscy troje: ja, Grzegorz Dziwaczny, instruktor nauki jazdy i lwica Peugeot. Nie było już śladu po ostatniej nieprzyjemnej aurze. Mróz się utrzymał, lecz przybyło białości, która delikatnie opadała już od kilku dni. Słońce przezierało śmiało przez pas biało-burych chmur nadając niezwykłego blasku opadającym płatkom śniegu. Mimo tego, drogi były utrzymane w dobrym stanie, i zapraszały amatorów jazdy, by skosztowali przyjemności płynących z obcowania z nimi. Zbliżając się do oczekujących na mnie kocicy i instruktora zauważyłem coś dziwnego. Instruktor robo-mentor nie był sobą, bowiem twarz nie przypominała już jego przedemerytalnych starczych rysów. Robo-mentor nie był już sobą, albo miast niego był ktoś zupełnie inny. Czy możliwe, by mogła odmłodzić się tak twarz mistrza? Może miał zaaplikowaną elektroniczną lewatywę, albo został zamieniony na lepszy model? Niebawem miałem poznać prawdę, gdyż zagadka z każdym moim krokiem zaczynała się coraz bardziej rozwiązywać.Robo-mentor nie był sobą, albo miast niego był ktoś zupełnie inny.
Podszedłem, a podróbka mojego mistrza wypowiedziała te słowo:
-Dzień dobry. Nazywam się Arkadiusz Przyjezdny i zastępuję dzisiaj głównego instruktora nauki jazdy. Proszę mi powiedzieć z czym zapoznał się Pan na poprzednich lekcjach i wskazać wszystkie światła pojazdu oraz koniczne elementy przy egzaminie na prawo jazdy kryjące się pod maską.
-Witam. Szczerze mówiąc, to niezbyt dobrze poznałem te elementy, ale bardzo chętnie przypomnę je sobie i ich usytuowanie z pomocą szanownego Pana instruktora.
-Myśli Pan, że ten sprytny retoryczny chwyt, za pomocą którego przerzucona została rola zademonstrowania głównych elementów pojazdu i świateł na mnie podziałał i sam zajmę się objaśnianiem wszystkiego? Jeśli tak, to jest Pan w błędzie. Nie mam zamiaru uczyć wszystkiego od nowa i marnować czas na rzeczy, które - wedle harmonogramu zajęć praktycznych - miały mieć swoje miejsce. Proszę zacząć demonstrację.
-Ależ Panie Młodszy Instruktorze. Nie było moim zamiarem zrzucenie na Pana zademonstrowania tych przykrych i doskonale przez Pana znanych elementów. Chciałem tylko przypomnieć, że nauka ta nie została jeszcze przeze mnie zgłębiona i z pomocą tak świetnego fachowca utrwalić i wynieść na wyższy poziom zrozumienia niuanse posługiwania się tym wspaniałym autem.
-W takim razie przejdę do rzeczy, a Pan niech słucha uważnie i bacznie obserwuje moje poczynania.
W taki oto sposób skończyła się pierwsza moja potyczka z Przyjezdnym, który zdawał się być mądrzejszy od wszystkich znanych mi kierowców, a cwańszy od niejednego z nich.
Przyjezdny zdawał się mądrzejszy od wszystkich znanych mi kierowców.
Zaprezentowawszy kolejno światła pozycyjne, mijania, drogowe, tylne przeciwmgłowe, kierunkowskazów, awaryjne, cofania, stopu, a także używszy sygnału dźwiękowego i wskazawszy na zbiornik płynu układu hamulcowego, chłodzącego, płynu do spryskiwaczy i pokazawszy miernik wskazujący poziom oleju, cwany młodszy instruktor poprosił, bym powtórzył po nim te czynności. Tym razem sprawa nie była prosta. Światła mijania minęły się z tylnymi przeciwmgłowymi, a kierunkowskaz lewy wskazał prawy, światła cofania zaświeciły z przodu, a spryskiwacz tylny umył szybę przednią, światła awaryjne awarii nie zgłaszały, tylko świecić chciały w nocy. Jakby tego było mało, zbiorniki pozamieniały się miejscami i wskaźnik oleju wskazał poziom płynu hamulcowego. Linia wskazująca poziom "minimum" zatańczyła i weszła w obrót z linią wskazującą poziom "maksimum". Samochód oszalał. Wszystko z wszystkim pozamieniało się miejscami, wszystko wskazywało wszystko tylko nie to, co miało wskazywać.
Wszystko z wszystkim pozamieniało się miejscami.
Przyjezdny stał, oczy otwierały mu się coraz szerzej, aż szersze były od przedniej szyby. Stał i stał, jakby stanie w pełni odpowiadało jego profesji. Usta nieruchomo rozwarte zmagały się z ruchem, by wypowiedzieć chociaż jedno słowo. Zdumienie jego przekraczało stosowną miarę. Wstrząśnięto-zmieszany stał i stał, milczeniem przyprawiając czas, a czas leciał do przodu jak wariat, który nie może się zatrzymać. Leciał i leciał, szybkością wtórując nieruchomości Przyjezdnego, który nie miał zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Leciał i leciał, nie wiedząc dokąd, leciał nie chcąc nawet odpocząć. Ja za to stałem i udawałem, że nic się nie stało, jak zwykle to czynię, gdy po raz kolejny coś w życiu mi się nie powiedzie. I udawałbym dalej a Przyjezdny stałby dalej, gdyby czas tak lecąc i lecąc na łeb, na szyję, nie potknął się przypadkiem o zegar, który oburzony wykrzyknął: pik piiikkk, koniec.
Ja stałem i udawałem, że nic się nie stało.






