24 kwietnia 2010

Rozdział 25, Szpitalnie (2)

Lawina młodości pozwoliła mi dostroić fale i odbierać rzeczywistość dotąd dla mnie niedostępną. Pozwoliła widzieć świat szpitalnie. Szpitalnie, ten jeden przysłówek okazał się kluczem do egzemplifikacji mających nastąpić chwil całkiem przyjemnych, i wbrew oczekiwaniom, niezapomnianych i szczęśliwych. Młode zaczątki pielęgniarek z uprzejmą delikatnością i właściwą sobie nieutemperowaną wrażliwością wykonały podstawowe zabiegi medyczne wielce radosne, że miały ku temu okazję. Pozwoliłem im bowiem dokonać pierwszego kroku na drodze ingerencji w mój zamknięty układ cielesny i pobrać dwie próbki krwi, które miały trafić wprost do laboratoryjnej analizy. Jakież to proste wkłucie potrafi przysporzyć kłopotów, jakich nieprzyjemnych doznań, jak działa przywołując falę słabości domagającej się od dawcy pełnego szacunku objawionego przez zemdlenie, jak potrafi dorosłego mężczyznę ośmieszyć i odkryć prawdziwą istotę chłopca, który dotychczas potrafił się dobrze maskować. Jednak wszystko to było obce Dziwacznemu, zdradzając pewne niepokojące uczucie odczuwanej przyjemności skwitowanej satysfakcją.

Młode zaczątki pielęgniarek wykonywały podstawowe zabiegi medyczne.

Grzegorz Dziwaczny odczuwał pewną niepohamowaną przyjemność z przeprowadzonych zabiegów pielęgniarskich. Czuł, jak wielka igła nasadzona na jeszcze większej strzykawce szuka granicy żyły, by odnalawszy swe upragnione ciemnoczerwone źródło, zatopić w nim swój ryjek i ciągnąć nieprzebrane korzyści sycąc się zdobytym łupem. Dziwaczny siedział w pokoju zabiegowym otoczony półtuzinem białych fartuszków i fartuchów, głowę odwróciwszy od czynności ingerujących w niego czerpał i określał doznawane odczucia. Najpierw poczuł jak igła delikatnie przebija się przez ściankę żyły, później jak nadwyręża się cała strzykawka i pompując pobiera krew napełniając całą przeznaczoną ku temu przestrzeń. Organizm jego zareagował wydając lekkie krople potu na dłoni należącej do obsługiwanej ręki, która nieznacznie podrygiwała trzęsąc się od doznawanego uszczerbku. Odwróciwszy głowę spoglądał na kręcąco-siedzące dziewczęta, nie zdejmując myśli z analizy zdarzenia. Ból przyszedł w momencie, gdy studentka wymieniała strzykawkę na nową, która również zdążała nasycić swe pragnienia. Był to jednak ból niewielki, a krył za sobą świadectwo wykonywanego zabiegu, pewnego zainteresowania, choćby medycznego, pacjentem, co pozwoliło Dziwacznemu poczuć i uzewnętrznić nieskrywaną satysfakcję. Po uzupełnieniu drugiego zbiornika walcowatej przestrzeni strzykawka uciekła z miejsca zbrodni, zostawiając ślad w postaci małej, czerwonej kropki, z której sączyła się delikatnie cienka strużka krwi. W ten sposób zakończył się pierwszy zabieg pielęgniarski, który równie dużo dał samemu podmiotowi mu poddanemu, jak i podmiotowi go wykonującemu, a ustalić komu więcej było niezmiernie trudno, jeśli wręcz niemożliwe.

Spoglądał na kręcąco-siedzące dziewczęta, nie zdejmując myśli z analizy zdarzenia.

Następnym zabiegiem była konieczność poddania się badaniu EKG, które przebiegało w podobnie przyjemnej atmosferze. Skierowany przez pielęgniarkę oddziałową w gąszcz labiryntów szpitalnych, udałem się przemierzając co najmniej siedem poziomów kondygnacji w dół windą równie starą, co trzęsącą, czy trzęsącą się tak, jak starą. Wysiadłem na poziomie -1 i pokonując kolejne dziesiątki metrów i kilka zakrętów znalazłem się w wyremontowanej podziemnej części szpitala, która zapewne próbowała chować się tu przez jej zazdrosnymi zaniedbywanymi koleżankami przez dyrekcję szpitala. Przeszedłem przez drzwi, by znaleźć się w holu z rzędem krzeseł obsadzonych ... studentkami pielęgniarstwa. Poczekawszy kilka minut zostałem przywołany do sali zabiegowej, w której wykwalifikowana pracownica ukazywała żądnym wiedzy dziewczętom meandry wykonywania zabiegu EKG. Ułożyłem się wygodnie na kozetce, a kobieta wykonując każdy ruch podkreślany wyjaśnieniem najpierw wysmarowała mnie zimnym żelem, później podłączyła do elektrokardiografu i oczekiwała na diagnostyczny wydruk, który miał być następnie poddany interpretacji. Uczennice, niczym podczas ważnego wykładu, uważnie skupione nasłuchiwały wiedzy płynącej z aparatu mowy wykładowczyni i przyglądawszy się kodowały ukazywany przebieg czynności w pamięci bądź - co czyniła jedna z nich - na drobnych karteczkach brulionu. Oczywiście zabieg był bezbolesny, a Dziwaczny wielce zaszczycony, że mógł się przyczynić nauce, a jeśli nie jej rozwojowi, to przynajmniej przekazywaniu jej owoców następnym pokoleniom badaczek. Powróciwszy na Odział Chirurgii Ogólnej Grzegorz Dziwaczny szykował się na spotkanie z przeznaczeniem, na spotkanie z przedstawicielami wielce szanowanej profesji lekarskiej, na której czele znajdował się Szanowny Pan Ordynator. Ordynator znany był z tego, że był szanownym panem, którego związek z tymi określeniami za każdym razem naznaczały dumnie stawiane kroki, których odgłos rozciągał się po całym korytarzu naszego piętra, krok za krokiem, krok za krokiem, krok za ... krokiem i ... krokiem, który to krok zostanie bliżej postawiony w następnym odcinku.

Dziwaczny szykował się na spotkanie z przeznaczeniem.

22 kwietnia 2010

Rozdział 24, Szpitalnie

Myśli Grzegorza Dziwacznego krążyły nad zagadnieniami do egzaminu teoretycznego, który miał się odbyć niebawem, a zarazem odrywały go do doświadczenia jak najbardziej pierwotnego, bo pozwalającego nawiązywać stały z nią kontakt doświadczenia własnej cielesności. Mówiąc szczerze, zaniedbywał on w tym okresie swoją cielesność niemiłosiernie, zaniedbywał ponad dozwoloną normę, aż do czasu, kiedy ta cielesność zaczynała upominać się o swoje prawa pierwszeństwa. Myśl pod naporem wrażeń somatycznych rozpierzchła się natychmiast, by odsłonić konieczność reparacji tego, co pozostawione było samemu sobie. Myśl rozchodząc się odsłaniała konieczność hospitalizacji, której Dziwaczny musiał podjąć się natychmiast!

Dziwaczny zaniedbywał w tym okresie swoją cielesność.

Zgłosiłem się rano do przyszpitalnej Izby Przyjęć. W holu przywitał mnie spory tłum ludzi, którzy spojrzeniami rościli sobie prawo do miejsca w kolejce prowadzącej wprost do okienka rejestratorki. To ona miała zdecydować, czy przyjąć. I przyjęła. Pierwsze godziny szpitalnej egzystencji minęły pod znakiem pierwotnego rozczarowania współczesną polską służbą zdrowia. Odział chirurgiczny, na który zostałem skierowany, niczym nie różnił się od tego, jaki znałem ze starych PRL-owskich filmów. Czas oszczędzał to miejsce i pod żadnym pozorem nie wymuszał żadnych zmian, jakby obawiał się, że i on może stać się pensjonariuszem tego niedostatku. Sale chorych rozciągały się po obu stronach długiego korytarza, każda mieszcząca od dwóch do czterech pacjentów, bądź łóżek, które były możliwością hospitalizacji. Sprzęty szpitalne wciąż te same: łóżka metalowe z regulacją, gdzie biała farba pokrycia walczyła ze swoich brakiem, i tę walkę wciąż przegrywała, półeczki wciąż jednakowe, blaszane, na kółkach z jedną, otwierającą się z nieprzyjemnym zgrzytem, szufladą, zdezelowane armatury i nadwyrężone pomoce medyczne.

Czas oszczędzał to miejsce i pod żadnym pozorem nie wymuszał żadnych zmian.

Dzień ten minął mi na przygotowawczych badaniach, które miały odkryć grupę krwi, a także inne schorzenia, z punktu widzenia zabiegu niepożądane. Poddałem się więc podwójnemu upuszczeniu krwi oraz zabiegowi EKG, każde odsłaniające zabawną historię. Gdy bowiem zostałem wezwany do gabinetu pielęgniarek, usadowionego pośrodku korytarza, mój wstępny ponury nastrój został przyjemnie rozwiany przez inny, zwiastujący pogodniejszy. W sali tej spotkałem się ze wciąż pulsującą lawiną młodości, upersonifikowanej zdradzającymi niedoświadczenie studentkami pielęgniarstwa. Ich śmiechy, żywość i uczynność pozwoliły mi przestroić się na fale, które w sposób radosny ułatwiły odbierać rzeczywistość dotąd dla mnie niedostępną, ale jakże obiecującą i radosną, rzeczywistość życia szpitalnego, o którym opowiem więcej w następnym odcinku.

Pozwalały mi odbierać rzeczywistość dotąd dla mnie niedostępną.

19 kwietnia 2010

Rozdział 23, Wznoszenie się Dziwacznego

Kierownik ochrony opuścił lewą dłoń na czerwony przycisk z napisem alarm, po czym zaczęły donośnie wyć syreny. Wokół rozprzestrzenił się chaos, egzaminatorzy przestali egzaminować, kasjerki nie liczyły już niczego i nie kasowały, sprzątaczki nie sprzątały a bufetowa porzuciła bufet i biegła w stronę schronu. Panika obejmowała plac manewrowy, budynek WORD-u, by wreszcie wkroczyć na przyległe ulice miasta. W stronę miejsca zdarzenia zaczęły zjeżdżać się tuziny samochodów ochrony, policja i straż pożarna. Kobiety zabierały dzieci ze żłobków, przedszkoli i szkół, a mężczyźni próbowali zapanować nad całym wydarzeniem. W tym czasie Grzegorz Dziwaczny zebrał już potrzebne materiały, wstał z ławki, i udał się w okolice przystanku, po czym wsiadł w nadjeżdżający właściwy autobus i odjechał. Bilet został wykorzystany, odciśnięto na nim bowiem ciąg liczb wskazujących na zużycie.

Wokół rozprzestrzeniał się chaos.

Ślad po Dziwacznym zaginął i nikt nie potrafił ustalić, co albo kto był przedmiotem całego wydarzenia. Oczywiście, podniosły się głosy krytyczne ze wszystkich stron o niewłaściwych procedurach, środkach zabezpieczenia, ochronie, wadliwym działaniu systemu powiadamiania i niezbyt szybkiej reakcji służb ratunkowych. W ślad za tym zostały wykonane ruchy administracyjno-kadrowe. Zwolniony został kierownik ochrony, a w ich miejsce zatrudniono młodszą i lepiej wykwalifikowaną kadrę. Zmienił się także komendant miejscowej straży pożarnej i policji, a także dwóch zastępców kierownika WORD-u. Na miejsce zdarzenia przybyli oficjele ze stolicy. Towarzystwa ubezpieczeniowe zapewniały o odszkodowaniach, a rząd o tym, że nikogo nie zostawi bez pomocy. Do miasta zjechały wszystkie trzy główne telewizje w kraju, zatem nie można było mówić, że relacje będą nieobiektywne i stronnicze. Wszystko w mgnieniu oka zmieniało się na lepsze.

Ślad po Dziwacznym zaginął.

Tymczasem Dziwaczny, niczego nieświadom, gdyż nie posiadał w swoim przybytku odbiorników opiniotwórczych i relacjonadawczych, przychodził jak zawsze na kolejne lekcje nauki jazdy. Nie można było o nim powiedzieć, że był niedoświadczonym kierowcą. W zasadzie to już wszystko opanowane miał do perfekcji. Nauczył się podstawowej obsługi pojazdu, prowadzenia pojazdu w warunkach miejskich, parkowania, łuku, zawracania, mijania, jazdy wstecz, w poprzek i wspak a także wielu sztuczek, dzięki którym jazda nie sprawiała mu już większych problemów. Z każdą godziną jazdy stawał się coraz lepszy i lepszy, z każdą godziną wznosił się po stopniach trudności niuansów prowadzenia pojazdu coraz wyżej i wyżej. W zasadzie potrafił już wykonać wszystko i pozostały tylko dwie zasadnicze sprawy: testy wewnętrzne i testy zewnętrzne znane bliżej jako egzamin teoretyczny i praktyczny. Pozostawała poza tym jeszcze jedna przeszkoda do pokonania, o której następnym razem. Ufny mistrz-instruktor cieszył się z poczynionych postępów swojego podopiecznego, a jeszcze bardziej cieszył się, że już wkrótce pozbędzie się starego ucznia, w którego miejsce pojawi się nowy, który z kolei stanie się stary, by jego miejsce zajął nowy, i tak dalej i ad infinitum.

Z każdą godziną jazdy stawał się coraz lepszy.

Nurtowały go tylko dwie kwestie: dlaczego pokazują wciąż wizerunek Dziwacznego w telewizji z podpisem "poszukiwany", a także to, by zakończyć tę trzydziestogodzinną gehennę pomyślnie zdanym egzaminem przez kursanta. Zdawał jednak sobie sprawę, że jak zawiadomi odpowiednie władze o fakcie znajomości z poszukiwanym, dalece oddali się sposobność uregulowania należności za kurs jazdy przez Dziwacznego, gdyż swoją uwagę pojmany skupi zapewne na zbieraniu funduszy na kaucję, by zostać uwolnionym z aresztu. Ten tok rozumowania wydawał mu się oczywisty sam przez się, więc zaczął ustalać termin egzaminów tymi słowy:
"-Dziwaczny, najpierw zgłoś się do biura i tam musisz zdać egzamin teoretyczny, następnie przyjdź do mnie nazajutrz, by zdać egzamin praktyczny, gdzie wcielę się w rolę egzaminatora" - powiedział, na co podopieczny kiwnął mu głową, by tym gestem ukazać aprobatę. Myśli Dziwacznego krążyły już od tej pory nad zagadnieniami do egzaminu teoretycznego, który miał się odbyć niebawem.

Ten tok rozumowania wydał mu się oczywisty.