26 maja 2010

Kalendarz na Maj 2010 r.

23 maja 2010

Rozdział 32, Szpitalnie (8)

Zbroczony żółtą mazią leżałem i oczekiwałem powrotu kobiet, które miały mnie przetransportować na oddział chirurgiczny. Czekanie...cóż znaczy czekanie pośród 13 miliardów 700 milionów lat? Jest niczym. A jednak dla mnie oczekiwanie trwało o wiele więcej, niż mogłem znieść. Leżałem przykuty do łóżka i obserwowałem zachodzące zmiany. A działo się o wiele za mało. Przez cały okres oczekiwania przywieziono jedną kobietę, która ledwie wybudzona walczyła ze sobą, by złapać się codzienności. Chrypliwie charcząc chwytała się czegoś, co mogło ją uczynić znośną w obliczu samej siebie. Nie była sama, jednak wydawała się nie zdawać na nic w swojej prywatności. Wydobywała jękliwe jazgoty i tarmosiła się w trwających minut kilka drgawkach, by następnie opuścić głowę i zatopić się w przykrótkich dźwiękach.
"- Niezbyt ciekawe towarzystwo" - pomyślałem i starałem się zająć czymś innym myśli, które wciąż przepływały w każdym kierunku tamowane przez nudę, a jednak drążące z właściwą sobie siłą każdą stawiającą opór materię.

Kobieta wydobywała jękliwe jazgoty i tarmosiła się.

Zieleń płytek ściennych nie przypominała już tworów przyrody, a jedynie zwykłą kliniczną czystość. A jednak myśl nie ustępowała tej zwartej powłoce i wpadła w szczelinę między płytkami z kunsztem glazurnika zeskrobując białą fugę. Nasilałem koncentrację, by zrobić właściwy użytek ze swoich myśli, które jednak zakosztowały w przyjemności destrukcji. Zeskrobawszy fugę wokół jednej z płytek skierowały swoją uwagę na sam spód, by drążyć szczelinę dekonstruującą klejową powlokę. Płytka zaczęła wydawać dziwny skrzypiący dźwięk i zdawała się krzyczeć, że jak klej zwolni swój uścisk, to sama spadnie i się rozbije. Nic mnie to nie obchodziło. Rozkosz czynienia zła była silniejsza, i jak czarna maź opanowywała mój umysł. Liczyło się tylko to, by wyrządzić krzywdę. Wytworzyła się swoista przestrzeń walki między mną, a ceramiczną ofiarą. Ona chciała przylec jak najściślej do ściany, ja wyrwać ją i zdać na działanie grawitacji. Inne płytki, pierwsze te, sąsiadujące z wybranym przeze mnie obiektem tortur, później kolejne wokół, zobaczywszy to, co się działo, a zwłaszcza przewidziawszy to, co stać się mogło, zwarły się coraz silniej ze sobą, jakby chciały stać się jednością i w ten sposób pomóc swojej nieszczęśliwej rodaczce. I rzeczywiście, z początku manewr ten pomógł jej, gdyż było mi ciężej wedrzeć się pod sam spód i wygrzebywać klej od środka, jednak myśl potrafi przybrać niespotykaną i niewyobrażalną miarę, jeśli wrodzone zdolności organizmu dawcy pozwolą jej na to. I tak też się stało.

Myśl potrafi przybrać niespotykaną i niewyobrażaną miarę, jeśli wrodzone zdolności organizmu dawcy pozwolą jej na to.

Wdarła się bezlitośnie na sam spód i okopała w swojej pozycji, by tam drążyć dalej od środka na zewnątrz w każdym kierunku. Płytka skrzypiała, skomlała, przylegała, inne darły się wniebogłosy za wszelką cenę starając się ograniczyć siłę niematerialnego żywiołu. Nawet zwisające lampy oburzone i wyrażające niezadowolenie z dręczenia koleżanki wysilały się, by ukrócić poczynania zamachowca. Poczęły już wykręcać żarówki w nadziei, że choć jedna z nich upadając dosięgnie fizycznych barier sprawcy. To się jednak nie mogło udać. Leżałem bowiem nie pod żadną z nich, ale w bezpiecznej przestrzeni pod oknem. Pozostało już niewiele, by dokonać dzieła zniszczenia. Ledwie centymetr kwadratowy kleju łączył płytkę ze ścianą, ledwie centymetr kwadratowy dzielił ją od wielkiego nieszczęścia, a mnie od diabolicznego triumfu, gdy stała się rzecz niebywała ... zadzwonił dzwonek windy i zapaliła się czerwona lampka oznaczające przyjazd sióstr po swojego klienta. Wszystko natychmiast wróciło do normy, a szpitalne glazury mogły odetchnąć z ulgą, że i tym razem udało im się opanować siły ciemności reprezentowane przez wysłannika piekieł. Myśl opadła i posłusznie wykonywała polecenia wytworzone przez inne myśli. Przyszedł czas na błogi spokój.

Lampy poczęły wykręcać żarówki aby dosięgnąć fizycznych barier sprawcy.