8 maja 2010

Autor w imieniu Grzegorza Dziwacznego zaprasza (2)



6 maja 2010

Rozdział 28, Szpitalnie (5)

Bombardowanie ze strony telewizora nie ustępowało ani na chwilę. Dziwaczny przyćmiony leżał w sali i zastanawiał się, co może go jeszcze spotkać w pierwszym dniu hospitalizacji. Powoli przystosowywał się do życia szpitalnego. Nie zdziwiło go to, że kolacja miała miejsce około 17. Nie było już zaskoczeniem, że przysługiwała mu okrojona porcja, wręcz płynna. Nie zastanowiło go to, że również po kolacji odbywa się obchód lekarski, tym razem bez Szanownego Pana Ordynatora. Czekały go jednak kolejne niespodzianki, które dla personelu są codziennością, które potrafią się pod płaszczykiem rutyny tak zespolić z ich życiem i obowiązkami, że przechodzą niezauważone. I faktycznie, to co codzienne, dla Dziwacznego miało być niecodzienne i godne zapamiętania. To, co nieistotne, kazało mu zaliczyć się w pamięci do zbioru tego, co istotne. A były nimi następujące wydarzenia: badanie ankietowe przez anestezjologa, zabieg przedoperacyjny i wieczorna toaleta. Każde z pozoru nieciekawe, jednak warte opowiedzenia.

Telewizor wciąż bombardował.

Badanie ankietowe przeprowadzone przez anestezjologa było wydarzeniem tak ulotnym i mało znaczącym, że aż dziw bierze, że pozostawiło ślad w pamięci Grzegorza. Wśród gwaru rozmów współ-pacjentów i równie głośnego dialogu telewizora ze samym sobą niczym niezapowiedziany przyszedł anestezjolog i równie niespodziewanie jak się zjawił, tak zniknął, pozostawiając po sobie ankietę do wypełnienia, a dotyczącą wywiadu na temat stanu zdrowia osoby przed operacją i mającą na celu ustalić to, jakie znieczulenie będzie dla pacjenta najkorzystniejsze. Pozostawiony samemu sobie Grzegorz Dziwaczny stanął przed zadaniem wydającym się trudnym, bowiem sam dla siebie miał być ankieterem i podmiotem badania, jednak biorąc pod uwagę wysoki poziom IQ, jaki mu jeszcze pozostawał (a pamiętamy, że z każdą teletransmisją zmniejszał się wprost proporcjonalnie do długości jej trwania), zadanie okazało się łatwe. Dziwaczny z sumiennością przyglądał się postawionym pytaniom przez kartkę papieru i równie sumiennie wydawał odpowiedzi, zaznaczając krzyżykiem w polu oznaczonym jako "Tak", "Nie" bądź "Nie wiem". Czym więcej "Nie", tym lepiej, czym więcej "Tak" czy "Nie wiem", tym gorzej świadczyło o stanie zdrowia badanego i oznaczało zaproponowanie innej metody znieczulenia. Grzegorz Dziwaczny okazał się być zdrowszym, niż przewidywał. Krzyżyki położyły się gęsto w polu "Nie", co miało odkryć przed nim swoje konsekwencje. Lekarz anestezjolog okazał się być mistrzem nieprzewidywalnego, i tak jak niespodziewanie przyszedł i wyszedł, tak i powrócił zwracając całą swoją uwagę na kartę ankietową, która zdawała relację ze spotkania z Dziwacznym.
"- Wobec tego - powiedział owinięty białym fartuchem mężczyzna - proponuję znieczulenie miejscowe, lekkie, proste i przyjemne, a przy tym bez większego ryzyka, a także nie angażujące żadnych skomplikowanych aparatów medycznych. Jednym słowem: triumf prostoty, bez większego ryzyka, czyli Medycyna."
"- W takim razie panie doktorze, dla tak obiecującej propozycji, nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić zgodę na znieczulenie miejscowe, co potwierdzę poniższym podpisem."
"- Doskonale Dziwaczny, zatem do zobaczenia jutro. Będziesz mógł na żywo śledzić postępy operacji, a ja z mojej strony będę czuwał nad przebiegiem zabiegu i monitorował twój stan zdrowia".
W ten oto sposób zakończyła się wizyta anestezjologa, który zapisał się na kartach historii Dziwacznego.

Lekarz anestezjolog okazał się mistrzem nieprzewidywalnego.

Było już grubo po kolacji, a nawet po wieczornej zmianie personelu pielęgniarskiego, gdy po Dziwacznego przyszła jedna z pielęgniarek zapraszając na zabieg przedoperacyjny. Nie należał on do przyjemnych, i z pewnością nie do tych, które miało by się opisać ze względu na swój urok czy piękno. Ale czy zawsze należy pisać o tym, co piękne, urocze czy zabawne? Gwoli dania zadość prawdzie postanowiłem odpowiedzieć na to ostatnie pytanie przecząco i opisać to, co się wydarzyło w salce zabiegowej na oddziale chirurgii ogólnej pewnego wieczoru. Dziwaczny podążając za wzbudzającą zaufanie pielęgniarką nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ale oddaję głoś samemu poszkodowanemu.
Kazała mi położyć się na kozetce. Rozebrać odsłaniając miejsce, gdzie nazajutrz miało był poprowadzone cięcie. Wtedy wyciągnęła starą maszynkę do golenia, pamiętającą czasy poprzedniego ustroju, i włożyła - na pocieszenie - nową żyletkę Wilkinson. Zaczęła swoją pracę. Bez uprzedniego zmiękczenia skóry, tak jak to robią golący się, wykonywała szybkie i precyzyjne ruchy w górę i w dół, pozostawiając po sobie kępy spadających włosów i ... zacięcia bryzgające krwią. Jej ruchy były szybkie, jednak do najnieprzyjemniejszych odczuć należało z pewnością uczucie szorstkości, jakie po nich następowało. Następne walczyło o prymat jako jego skutek odczucie pieczenia. Dyskomfort nasilał się a żyletka, mimo nadruku znanej marki, odmówiła posłuszeństwa i stępiona skapitulowała, coraz bardziej kalecząc moją delikatną skórę. Pielęgniarka, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, dokonała analizy ekonomicznej, mającej na celu ustalić wynik bilansu zysków i strat wśród zużytkowania zasobów szpitala, i postanowiła, ku mojej uciesze, zmienić żyletkę na nową. Była to trafna decyzja, która pozwoliła dokończyć nieprzyjemny zabieg.

Żyletka odmówiła posłuszeństwa.

Ostatnim ważnym wydarzeniem pierwszego dnia pobytu w szpitalu był przebieg wieczornej toalety. Wybrałem się wzdłuż korytarza, by wybadać system sanitariów. Pierwsze drzwi - wanna, drugie panel prysznicowy, żadne bez zamknięcia. Wybrałem wariant drugi, czego później wielce żałowałem. Okazało się bowiem, po oczekiwaniu na moment, gdy po odkręceniu kurka woda wydostanie się na zewnątrz gumowego węża prysznica, że prysznic jest kompletnie niesprawny. Otóż, po pierwsze, kurek zimnej wody obracał się w koło, nie zamierzając wypuścić strumienia wody, po wtóre, wąż prysznicowy był dziurawy. Konsekwencją tego było to, że po uruchomieniu wody, nie dość, że znaczna jej część wydostawała się przez dziury węża i oblewała ściany i wszystko wokół, to jeszcze zostałem przywitany gorącą wodą, co drastycznie zmniejszyło jakość sanitarnej usługi.

Prysznic kompletnie niesprawny.

Cały czerwony, poparzony, pozacinany i zmęczony poszedłem do sali. Tam czekał na mnie plastikowy pojemniczek z magiczną tabletką, po której zażyciu wyruszyłem na spotkanie snów, projekcji z lepszej części życia i przestrzeni realizowania się marzeń, pozbawiony całkowicie obawy przed tym, co miało nazajutrz nastąpić. A miało się wydarzyć wiele.

Czekał na mnie plastikowy pojemniczek z magiczną tabletką.

4 maja 2010

Rozdział 27, Szpitalnie (4)

Grzegorz Dziwaczny spędził w szpitalu dopiero połowę dnia, a było już kilka sytuacji, jakich nie mógł się nadziwić. A to dopiero początek. Nadeszła godzina obiadu, 13., która przyniosła ze sobą nową niespodziankę. Z długiego jak tuba korytarza dało się słyszeć odgłosy brzęczących talerzy i garnków wiezionych na wózku pchanego przez panią kucharkę. Hałas się nasilił, a wraz z nim żwawsze i donioślejsze głosy pacjentów. Czas na danie obiadowe - pachnący i przyrumieniony kotlet mielony z surówką i ziemniakami. Porcje małe, lecz z uwagi na warunki szpitalne - wystarczające. I tu kolejna niespodzianka zaskoczyła Dziwacznego. Okazało się, że z racji tego, że jest przed zabiegiem, a więc nie w pełni obiektem leczenia szpitalnego, pełna porcja obiadowa Dziwacznemu nie przysługuje! Obszedł się on smakiem, a w ramach pocieszenia otrzymał talerz grysiku, do którego udało mu się zdobyć nieoficjalnie od sympatycznej pani kucharki pół bułeczki pokrojonej w plastry. Takie menu miał do dyspozycji nowo przyjęty hospitant leczniczej placówki, i przyjął je bez słowa sprzeciwu, co otworzyło przed nim perspektywę zupełnie nowego, bo dziwnego, świata.

Nowe menu było kolejną niespodzianką.

Kasza manna zadziałała kojąco i uspokajająco, powodując w organizmie Dziwacznego pewien pozorny dyskomfort, a mianowicie ssanie w żołądku, pragnącego zakomunikować, że odczuwa pewien istotny i nieznany dotychczas brak. Było to uczucie pozorne, bowiem już wkrótce miało się okazać, że dieta ta była wskazana. Kolejnym ewenementem dotąd niespotykanym był telewizor na dwuzłotowe monety. Jeżeli wrzucisz 2 zł, masz okazję pooglądać telewizję przez godzinę, jeżeli 4 zł - 3 godziny, 6 zł - 12 godz., a 8 zł - 21 godzin. Był to stary ponad 10 -letni Elemis zawieszony wysoko na ścianie tak, by z każdego z czerech łóżek można było oglądać telewizję na leżąco. Jeżeli jednak nie wrzuciłeś monet, zamiast telewizji mogłeś pooglądać telewizor. I to wiszące urządzenie wskazywało za pomocą pilota na tego, który ma w danym dniu władzę, prestiż i panowanie nad pozostałymi współlokatorami.

Ewenementem był telewizor na dwuzłotowe monety.

Ulokowawszy się w sali zdany byłem odtąd na głośne dźwięki wydobywające się z zasłużonego Elemisa, które wręcz przeszkadzały myśleć, a co dopiero wypoczywać i przygotowywać się do zabiegu. Jeden z pacjentów, młody, ponad 30-letni mężczyzna miał w pierwszym dniu mojego pobytu nieograniczoną władzę nad pozostałymi. To on wybierał skalę głosu, to on zmieniał kanały, to on nie ściszał na reklamach, i to on decydował o dniu i nocy, o komforcie i jego braku. Trudno sobie wyobrazić jak taka mała i niepozorna rzecz jak pilot telewizora może uprzykrzyć życie pozostałym skazanym na odsiadkę w polskiej służbie zdrowia. Trudno uwierzyć, że tak mała rzecz może być źródłem tortur i kontroli. A w ręku niepowołanego i nieodpowiedzialnego fanatyka telewizji stawała się nie tylko niebezpieczna, ale wręcz destrukcyjna. Z każdą bowiem minutą w zastraszającym tempie malała mi ilość szarych komórek. Przed oczami migały mi obrazy, do uszu dostawały się wypowiedzi, do umysłu przechodziły sugestie, a do świadomości moje beznadziejne położenie. Pozostało tylko oczekiwać upływającego czasu aż do końca, po czym rzucić się czym prędzej do automatu i wrzucić dwuzłotówki, by choć na chwilę kupić sobie chociaż chwilę niczym nie zakłócanej ... ciszy. Czas płynął, a dotychczasowe telewizyjne status quo miało ulec przemianie. Grzegorzowi Dziwacznemu pozostawało się dziwić nad tym, jak w dzisiejszych czasach ludziom trudno się obejść bez telewizora.

Tak mała rzecz może być źródłem tortur.