Moje obce Ja więziło mnie na stole operacyjnym. Nie mogłem już nic zrobić, a zwłaszcza uciekać. Anestezjolog przedzielił leżące ciało zasłoną, za którą kryły się szemrzące postacie. Dało się słyszeć trzy głosy. Dwa męskie i jeden kobiecy. Kobieta była instrumentariuszką, zaś mężczyźni byli chirurgami, starszym i młodszym. Chociaż ciało miałem znieczulone praktycznie od linii pępka w dół, to jednak zdawało mi się, że odczuwam pierwsze nacięcie. Było to jednak odczucie tak niewyraźne i zanikające, że praktycznie od razu zostało zagłuszone przez wrażenia słuchowe, dobiegające do mojej głowy, która teraz skupiała się już tylko na rozpracowywaniu znaczeń słów. A spływały one naturalnie i dźwięcznie z młodzieńczym wdziękiem i radością, która od razu pojawiła się zza zasłony zapewne na samą radość spotkania, podczas którego nie zanikała ani na chwilę koincydencja damsko-męska. Melodyjna polifonia ogarniała najbliższe otoczenie, a ja razem z nią oddawałem się rozrywce, która dawała mi impulsy do odczuwania przyjemności, jaką może dawać spotkanie się dwóch młodych natur i wynikłe stąd oddziaływanie, by nie powiedzieć, że wrzenie.
Pierwsze nacięcie od razu zostało zagłuszone przez wrażenia słuchowe.
Obiektem pogaduszek stawały się różne naukowe fizjonomie, a więc postacie profesorów i doktorów wspólnej uczelni, jacy wykładali przedmioty medyczne, a których znajomość połączyła dwie młode istoty w niejednym przeżyciu i ciekawej historii. Można się było dowiedzieć, że prof. X był człowiekiem, który budził postrach wśród licznej rzeszy studentów, choć w rzeczywistości, przy bliższym poznaniu, okazywał się równie zabawny i anegdotyczny. Można było poznać, że doktor Y posiadał równie szeroką wiedzę, co wąski dar możliwości jej przekazania. Można wreszcie było poznać nawyki i błahostki, którymi urozmaicali sobie swoje podporządkowane nauce życie. Byli oni pośrednikami wiedzy i nauczycielami życia. Byli mistrzami w swojej dziedzinie i prestidigitatorami w wielu innych. Byli psychopatycznymi i apodyktycznymi dyktatorami i jednocześnie subtelnymi i wrażliwymi rozmówcami. Byli kimś, kto pozostawał wzorem, oraz kimś, kogo trzeba z dala unikać i nie powielać jego błędów. Ich życie było sumą sprzeczności, z której wynik okazywał się często dodatni, i dlatego potrafili pływać na powierzchni szacunku i wznosić się na szczyt dostojeństwa, nie tracąc przy tym przywar malutkich.
Byli mistrzami w swojej dziedzinie i prestidigitatorami w wielu innych.
Leżałem tak i ponosiłem się radości życia, która towarzyszyła precyzyjnym ruchom chirurgicznym. Leżałem i oddawałem swoje ciało na łaskę kunsztu przekazanego przez omawiane kontrowersyjne postacie. Ręka młodego chirurga zdawała mi się jednym z tysięcy przedłużeń ręki mistrza, które rozsiane były po całym kraju, a nawet poza jego granicami. Zdawało mi się, że jednocześnie wielokrotność rąk w różnych miejscach w tym właśnie czasie wykonują swoje nacięcia, a ja jestem poddawany talentowi jednej z nich. Czy odczuwałem ból? Wcale. Jedyną niedogodnością było to, że nie sprawowałem pełnej kontroli nad moją cielesnością. Poza tym nie brakowało mi rozrywek, a czas zamiast wydłużać się, począł się kurczyć, wskazując już pod jego panowaniem ludziom, by kończyli swoje czynności. Tak jak poczułem moment nacięcia, tak poczułem, że nadchodzi chwila zakończenia całego zabiegu. Odczuwałem bowiem to, jak ktoś naciąga moją skórę w ten sposób, jakby przygotowywał się do zaszycia powstałego otworu. W mgnieniu oka usłyszałem, że to już koniec. Cała załoga operacyjna odeszła od stołu, a ja zostałem przetransportowany do sali, w której poddany zostałem podwójnemu znieczuleniu. Leżałem i oczekiwałem powrotu kobiet, które miały mnie odwieźć na oddział chirurgiczny, by tam pozwolić mi dochodzić do zdrowia.
Nie brakowało mi rozrywek, a czas, zamiast się wydłużać, począł się kurczyć.
Pierwsze nacięcie od razu zostało zagłuszone przez wrażenia słuchowe.
Obiektem pogaduszek stawały się różne naukowe fizjonomie, a więc postacie profesorów i doktorów wspólnej uczelni, jacy wykładali przedmioty medyczne, a których znajomość połączyła dwie młode istoty w niejednym przeżyciu i ciekawej historii. Można się było dowiedzieć, że prof. X był człowiekiem, który budził postrach wśród licznej rzeszy studentów, choć w rzeczywistości, przy bliższym poznaniu, okazywał się równie zabawny i anegdotyczny. Można było poznać, że doktor Y posiadał równie szeroką wiedzę, co wąski dar możliwości jej przekazania. Można wreszcie było poznać nawyki i błahostki, którymi urozmaicali sobie swoje podporządkowane nauce życie. Byli oni pośrednikami wiedzy i nauczycielami życia. Byli mistrzami w swojej dziedzinie i prestidigitatorami w wielu innych. Byli psychopatycznymi i apodyktycznymi dyktatorami i jednocześnie subtelnymi i wrażliwymi rozmówcami. Byli kimś, kto pozostawał wzorem, oraz kimś, kogo trzeba z dala unikać i nie powielać jego błędów. Ich życie było sumą sprzeczności, z której wynik okazywał się często dodatni, i dlatego potrafili pływać na powierzchni szacunku i wznosić się na szczyt dostojeństwa, nie tracąc przy tym przywar malutkich.
Byli mistrzami w swojej dziedzinie i prestidigitatorami w wielu innych.
Leżałem tak i ponosiłem się radości życia, która towarzyszyła precyzyjnym ruchom chirurgicznym. Leżałem i oddawałem swoje ciało na łaskę kunsztu przekazanego przez omawiane kontrowersyjne postacie. Ręka młodego chirurga zdawała mi się jednym z tysięcy przedłużeń ręki mistrza, które rozsiane były po całym kraju, a nawet poza jego granicami. Zdawało mi się, że jednocześnie wielokrotność rąk w różnych miejscach w tym właśnie czasie wykonują swoje nacięcia, a ja jestem poddawany talentowi jednej z nich. Czy odczuwałem ból? Wcale. Jedyną niedogodnością było to, że nie sprawowałem pełnej kontroli nad moją cielesnością. Poza tym nie brakowało mi rozrywek, a czas zamiast wydłużać się, począł się kurczyć, wskazując już pod jego panowaniem ludziom, by kończyli swoje czynności. Tak jak poczułem moment nacięcia, tak poczułem, że nadchodzi chwila zakończenia całego zabiegu. Odczuwałem bowiem to, jak ktoś naciąga moją skórę w ten sposób, jakby przygotowywał się do zaszycia powstałego otworu. W mgnieniu oka usłyszałem, że to już koniec. Cała załoga operacyjna odeszła od stołu, a ja zostałem przetransportowany do sali, w której poddany zostałem podwójnemu znieczuleniu. Leżałem i oczekiwałem powrotu kobiet, które miały mnie odwieźć na oddział chirurgiczny, by tam pozwolić mi dochodzić do zdrowia.
Nie brakowało mi rozrywek, a czas, zamiast się wydłużać, począł się kurczyć.