18 maja 2010

Rozdział 30, Szpitalnie (6)

Było ledwie przed 7. Dziwaczny wstał i oczekiwał na przebieg przyszłych zdarzeń. Z korytarza słyszał śmiechy młodych dziewczyn, które równo o 7. rozbiegły się najpierw z okolic windy, później dyżurki pielęgniarek. Jedna z nich podeszła do sali, gdzie znajdował się Grzegorz i przyniosła mu strój operacyjny, którym był właściwie kawałek białej tkaniny z krótkimi rękawami kończącej się powyżej kolan. Ubrawszy się oczekiwał na kolejne oznaki zbliżającego się zabiegu. Niepokój jednak wydawał się oddalać od myśli Dziwacznego, a zastępowały go wciąż napływające nowe fale spokoju, błogości i odprężenia. Tajemnicza tabletka oczekująca porannej konsumpcji zaczęła uwalniać swój skład chemiczny w organizmie pacjenta, który to organizm wcale się temu nie przeciwstawiał, a wręcz przeciwnie, chłonął wszystko dbając o to, by nic nie uronić z jej magicznego działania. Spokój, opanowanie, relaks ... nowe wciąż fale zalewały świadomość Dziwacznego, pochłaniając przy tym wszystko w około. Kilkanaście minut po 8. pod salę podjechało łóżko, które miało służyć za transport do sali przedoperacyjnej. Nie wzbudzało jednak ono strachu, a miłe uczucie, że zaraz będzie się pasażerem tej przyjemnej konstrukcji. Telewizor zaczął śpiewać dźwięcznym głosem. Współ-pacjenci melodyjnie wymieniali uwagi na temat bieżącej polityki państwa. Lekarze z gracją odwiedzali chorych, a pielęgniarki dostarczały wszelkich udogodnień. Jedna z nich, niczym wysłannik dobra podleciała do Grzegorza i zapraszającym przesiąkniętym słodyczą głosem powiedziała:
"- Zapraszam na łóżko."

Fale spokoju, błogości i odprężenia wciąż napływały.

Jakże nie miałem przyjąć takiego zaproszenia?! Wskoczyłem na łóżko-nosze i zobaczyłem rzecz tyle przepiękną, co niespodziewaną. Sklepienie sufitu zaczęło układać się w mozaikę o odcieniach żółci, kryjąc i odsłaniając na przemian różnego rodzaju kształty, czy to postaci czy rzeczy, które oderwane od swojego stanu równie szybko co się pojawiały, tak nikły w mgle nieodróżnialnego. Lampy sufitowe poczęły uciekać jedna za drugą. Teraz zamiast żółtej mozaiki sklepienie stało się zieloną łąką, gdzie szum wiatru malował na niej smugi artyzmu przeplatane z liniami nieumiejętności. Targana wichrem zielona powłoka wydzierała obrazy całkiem cudaczne i niespodziewane. Stała się morzem podczas sztormu, gdzie wzbierające fale porywały ze statku marynarzy czyniąc z nich rozbitków. Czy ja miałem być jednym z tych rozbitków? Nieważne. Morze przecież nie wydaje się straszne, lecz malownicze i inteligentne, niczym płachta synaps w trójwymiarze, która przekazuje sobie wzajem impulsy obdarowywując się jonami. Dźwięk dzwonka. Przemieszczam się teraz nie tyle w poziomie, co w pionie. Jestem coraz niżej. Ze wszech stron atakuje mnie obraz wyczerpanego żelaza, dźwigającego przez całą dobę tony ciężaru. Cóż to za okleina drewnem upodobniona? Sęki zdają się być delikatnie głaskane przez otaczające je linie. Dzwonek. Wstrząśnięcie. Lampy z poprzedniego urządzenia przestrzeni wróciły, jednakże teraz okrągłe. Koniec podróży.

Targana wichrem zielona powłoka wydzierała obrazy całkiem cudaczne i niespodziewane.

Zadowolone z wykonanego zadania kobiety powróciły do windy zostawiając mnie w sali oddzielonej tylko drzwiami od miejsca wykonywania zabiegów. Podszedł do mnie lekarz anestezjolog oraz dyżurujący sanitariusz. Ułożyli mnie w pozycji, gdzie linia kręgosłupa zdała się naśladować półkoliste naprężenie ramienia łuku. Poczułem jak szeroka i długa igła przebija mi skórę i celuje w okolicę kręgów. Po chwili układają mnie w pozycji leżącej, by po paru minutach sprawdzić, czy znieczulenie zaczęło działać. Leżąc czułem jak nogi zaczynały zastygać w bezruchu, stawały się cięższe i mniej władne. O dziwo, gdy anestezjolog począł wykonywać test sprawdzający nakłuwając mnie w miejscach, z których wszelkie odbieranie wrażeń miało ustąpić, stała się rzecz zadziwiająca nie tylko samego lekarza, ale i towarzyszącego mu pomocnika. Otóż okazało się, że znieczulenie miejscowe nie działa w pełni i odczuwam nadal ukłucia, a także poruszam palcami prawej i lewej stopy. Choć nogi pozostawały pod wpływem leków i były pod ich działaniem, to jednak nie poddawały się mu w pełni walcząc wciąż między bezruchem a poruszeniem, odczuwaniem, a jego brakiem, znieczuleniem a normalnością. Zdziwiony anestezjolog wypowiedział się tak:
"- Zdarza się to niezwykle rzadko, ale jednak. Musimy wobec tego powtórzyć znieczulenie, a wtedy na pewno wszystko przebiegnie bez zarzutu."
Uspokoiło mnie to niepomiernie, bowiem nie chciałem być operowany choćby z najmniejszym prawdopodobieństwem odczuwania poczynań skalpela. Ułożono mnie ponownie w pozycji wypiętego kręgosłupa, zaaplikowano środek znieczulający i ułożono na łóżko-noszach, gdzie dopełniała się bezczuciowość kończyn. Byłem już pewien, że dolna część ciała zamieniła się w coś całkiem nie przypominającego jego części, coś bezpostaciowego i odrębnego, pozbawionego choć odrobiny życia. Czekałem na swoją kolej na wpół uwięziony przez obce czy nierozpoznawalne ja, która to miała być niebawem.

Nogi walczyły między bezruchem a poruszeniem, odczuwaniem, a jego brakiem, znieczuleniem a normalnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz