Zdolność panowania nad rzeczami miała potwierdzić się już niebawem, bowiem Grzegorz Dziwaczny zmierzał w kierunku placu manewrowego, gdzie miał poznać kilka elementów koniecznych do opanowania manewrów drogowych związanych z parkowaniem i jazdą wstecz. Peugeot jak zwykle czekała przeciągając się głaskana popołudniowymi promieniami słońca. Zjawiłem się jak zwykle punktualnie, czyli kilka minut po wyznaczonej godzinie spotkania. Ledwie zasiadłem za kierownicą, usłyszałem następujące słowa:"-Dziś nauczę pana manewrów parkowania oraz jazdy łukiem."- odezwał się starszy instruktor, który zorientowawszy się, że młodszy instruktor znacznie uszczuplił jego pulę godzin nauki jazdy przysługującą Dziwacznemu, cudownie ozdrowiał i powrócił na poprzednio zajmowane stanowisko. Nie miałem nic przeciwko nauce nowych elementów prowadzenia pojazdu i przystąpiliśmy do treningu.
Peugeot jak zwykle czekała przeciągając się głaskana popołudniowymi promieniami słońca.
Rozpoczynałem powolną jazdę na tzw. pół-sprzęgle. Staczałem się z delikatnego wzniesienia w kierunku łuku skręcającego w prawo i usiłowałem się zatrzymać tuż przed słupkami. Z początku nie były to łatwe ani przyjemne doświadczenia. Samochód gasł, jakby pokazując brak energii, następnie usiłował za wszelką cenę najechać na jedną z linii bocznych biegnących równolegle do prosto-łuku, jak gdyby był w stanie wskazującym na spożycie niedozwolonych płynów, wreszcie, na domiar złego, usiłował najechać kilkakrotnie na słupki wyznaczające linię zakończenia kopert, jak słoń w składnicy porcelany. Wielce byłem zaskoczony takim zachowaniem pojazdu, i z trudem próbowałem go zdyscyplinować. Peugeot jak wielka słonica zdawała się nie przejmować moimi uwagami i ukazywać granice swojego nieposłuszeństwa. Aż do czasu, kiedy nastąpił przełom. Znudzona wciąż na nowo powtarzaniem tych samych sztuczek postanowiła okazać mi swoją łaskawość i tak uważnie i skrupulatnie wykonywała moje polecenia, że stała się częścią mnie. Granice moich stóp wyznaczały granice jej kół, granice mojej sylwetki dokładnie pokrywały się z obrębem jej kształtów. Staliśmy się dwu-jednością. Kreśliliśmy ruchy z dokładnością ruchów ręki chirurga podczas skomplikowanej operacji.
Peugeot postanowiła okazać mi swoją łaskawość.
To były najpiękniejsze i najdoskonalsze łuki, jakie kiedykolwiek zostały wykonane przez adeptów nauki jazdy. Będąc dwu-jednością wiedzieliśmy, że tworzymy nową jakość prosto-łuków podnosząc poziom wykonywanych zadań do niespotykanego nigdy wcześniej. Robo-mentor był wielce zdziwiony, ale i zadowolony z postępów swojego podwładnego. Wszystko układało się doskonale, bo produkcja prosto-łuków szła pełną parą kładąc na przesuwaną taśmę dzieła sztuki wykonywanych manewrów. Teraz kierownik produkcji zarządził wprowadzenie do fabryki nowego elementu jazdy, i cała załoga skupiła się na przygotowaniach do niego: do wykonania manewru parkowania równoległego tyłem. Poziom trudności wykonania tego elementu zdawał się deprymować całą załogę. Kierownik chodził nerwowo po fabryce i tłumaczył to, jak poprawnie wykonać manewr:
"-Pamiętaj Dziwaczny, podjeżdżasz do przodu, ustawiasz się na wysokości około 50 cm od tyłu pierwszego pojazdu i pozostawiasz 50 cm szerokości między wami. Ustawiasz wsteczny bieg i cofasz powoli na pół-sprzęgle. Jednocześnie obserwujesz prawy tył pojazdu przez boczną prawą szybę drzwi tylnych i gdy znajdziesz się na wysokości pierwszego zaparkowanego pojazdu, wykonujesz obrót kierownicą do oporu w prawo, czyli półtora pełnego obrotu, i swoją uwagę skupiasz na prawym lusterku bocznym, które uprzednio obniżyłeś tak, by widoczna była w nim linia krawężnika. Następnie, cały czas kontynuując jazdę w takim samym tempie, po zaobserwowaniu w tymże lusterku tego, że klamka drzwi prawych tylnych znajdzie się na wysokości linii krawężnika, odbijasz kierownicą w lewo na pozycję początkową, pamiętając by znaczek lwa stał na łapkach, a nie na głowie, i obserwując lusterko cofasz się do momentu zrównania się klamki drzwi przednich po stronie pasażera z linią tegoż krawężnika, co ma być sygnałem, by kierownicę obrócić w lewo do oporu. Kontynuując cały czas jazdę obserwujesz, by linia klamek po prawej stronie pojazdu zrównała się z linią krawężnika, po czym przekręcasz kierownicą znowu w prawo prostując koła i delikatnie się cofając ustawiasz samochód w równych odstępach między pojazdami z przodu i z tyłu. W ten sposób wykonasz manewr poprawnie. Stajesz." - tłumaczył instruktor, a ja odpowiedziałem:
"-Aha, i co dalej?"
"-Dalej przygotowujesz się do wyjazdu pojazdem ówcześnie tak zaparkowanym. Wrzucasz więc bieg na jedynkę, ruszasz powoli, skręcasz energicznie w lewo, obserwując jednocześnie i sytuację na drodze i to, by prawym bokiem przodu pojazdu nie zahaczyć o tył samochodu zaparkowanego przed tobą i wyjeżdżasz płynie skręcając ponownie w prawo. Gdy już znajdziesz się na drodze, prostujesz kierownicę i jedziesz dalej. Oczywiście cały czas musisz pamiętać o tym, by każdy manewr sygnalizować odpowiednim sygnalizatorem kierunkowskazu. Zrozumiałeś? No to ruszamy!"
Kierownik tłumaczył jak poprawnie wykonać manewr.
Zrozumiałem, i spróbowałem wdrożyć to, co zostało mi przekazane. Próbowałem i próbowałem, cofałem się i cofałem, skręcałem i skręcałem, podjeżdżałem i poprawiałem, i wszystko wciąż od nowa, i wszystko wciąż od początku, wciąż to samo i wciąż ponownie ten manewr, by ostatecznie ... wykonać go poprawnie. Zdziwienie? Niepotrzebnie. Grzegorz Dziwaczny wykonał parkowanie równoległe, i każde następne było już coraz lepsze. Nieudolność zamieniała się w poprawność, poprawność w doskonałość, a doskonałość w rutynę. Byłem młodym wpół-doświadczonym rutyniarzem, co sprawiło radość wszystkim wokół. Wzruszona Peugeot w ramach podziękowań za doznanie tak nieoczekiwanych przeżyć podniosła jak ptak skrzydła drzwi i zwracając się w kierunku słońca przygotowała się do lotu, a ja razem z nią, jak pilot samolotu, zasiadłem za sterami, i odlecieliśmy daleko, daleko, w kierunku zachodzącego słońca.
Odlecieliśmy w kierunku zachodzącego słońca.
Peugeot jak zwykle czekała przeciągając się głaskana popołudniowymi promieniami słońca.
Rozpoczynałem powolną jazdę na tzw. pół-sprzęgle. Staczałem się z delikatnego wzniesienia w kierunku łuku skręcającego w prawo i usiłowałem się zatrzymać tuż przed słupkami. Z początku nie były to łatwe ani przyjemne doświadczenia. Samochód gasł, jakby pokazując brak energii, następnie usiłował za wszelką cenę najechać na jedną z linii bocznych biegnących równolegle do prosto-łuku, jak gdyby był w stanie wskazującym na spożycie niedozwolonych płynów, wreszcie, na domiar złego, usiłował najechać kilkakrotnie na słupki wyznaczające linię zakończenia kopert, jak słoń w składnicy porcelany. Wielce byłem zaskoczony takim zachowaniem pojazdu, i z trudem próbowałem go zdyscyplinować. Peugeot jak wielka słonica zdawała się nie przejmować moimi uwagami i ukazywać granice swojego nieposłuszeństwa. Aż do czasu, kiedy nastąpił przełom. Znudzona wciąż na nowo powtarzaniem tych samych sztuczek postanowiła okazać mi swoją łaskawość i tak uważnie i skrupulatnie wykonywała moje polecenia, że stała się częścią mnie. Granice moich stóp wyznaczały granice jej kół, granice mojej sylwetki dokładnie pokrywały się z obrębem jej kształtów. Staliśmy się dwu-jednością. Kreśliliśmy ruchy z dokładnością ruchów ręki chirurga podczas skomplikowanej operacji.
Peugeot postanowiła okazać mi swoją łaskawość.
To były najpiękniejsze i najdoskonalsze łuki, jakie kiedykolwiek zostały wykonane przez adeptów nauki jazdy. Będąc dwu-jednością wiedzieliśmy, że tworzymy nową jakość prosto-łuków podnosząc poziom wykonywanych zadań do niespotykanego nigdy wcześniej. Robo-mentor był wielce zdziwiony, ale i zadowolony z postępów swojego podwładnego. Wszystko układało się doskonale, bo produkcja prosto-łuków szła pełną parą kładąc na przesuwaną taśmę dzieła sztuki wykonywanych manewrów. Teraz kierownik produkcji zarządził wprowadzenie do fabryki nowego elementu jazdy, i cała załoga skupiła się na przygotowaniach do niego: do wykonania manewru parkowania równoległego tyłem. Poziom trudności wykonania tego elementu zdawał się deprymować całą załogę. Kierownik chodził nerwowo po fabryce i tłumaczył to, jak poprawnie wykonać manewr:
"-Pamiętaj Dziwaczny, podjeżdżasz do przodu, ustawiasz się na wysokości około 50 cm od tyłu pierwszego pojazdu i pozostawiasz 50 cm szerokości między wami. Ustawiasz wsteczny bieg i cofasz powoli na pół-sprzęgle. Jednocześnie obserwujesz prawy tył pojazdu przez boczną prawą szybę drzwi tylnych i gdy znajdziesz się na wysokości pierwszego zaparkowanego pojazdu, wykonujesz obrót kierownicą do oporu w prawo, czyli półtora pełnego obrotu, i swoją uwagę skupiasz na prawym lusterku bocznym, które uprzednio obniżyłeś tak, by widoczna była w nim linia krawężnika. Następnie, cały czas kontynuując jazdę w takim samym tempie, po zaobserwowaniu w tymże lusterku tego, że klamka drzwi prawych tylnych znajdzie się na wysokości linii krawężnika, odbijasz kierownicą w lewo na pozycję początkową, pamiętając by znaczek lwa stał na łapkach, a nie na głowie, i obserwując lusterko cofasz się do momentu zrównania się klamki drzwi przednich po stronie pasażera z linią tegoż krawężnika, co ma być sygnałem, by kierownicę obrócić w lewo do oporu. Kontynuując cały czas jazdę obserwujesz, by linia klamek po prawej stronie pojazdu zrównała się z linią krawężnika, po czym przekręcasz kierownicą znowu w prawo prostując koła i delikatnie się cofając ustawiasz samochód w równych odstępach między pojazdami z przodu i z tyłu. W ten sposób wykonasz manewr poprawnie. Stajesz." - tłumaczył instruktor, a ja odpowiedziałem:
"-Aha, i co dalej?"
"-Dalej przygotowujesz się do wyjazdu pojazdem ówcześnie tak zaparkowanym. Wrzucasz więc bieg na jedynkę, ruszasz powoli, skręcasz energicznie w lewo, obserwując jednocześnie i sytuację na drodze i to, by prawym bokiem przodu pojazdu nie zahaczyć o tył samochodu zaparkowanego przed tobą i wyjeżdżasz płynie skręcając ponownie w prawo. Gdy już znajdziesz się na drodze, prostujesz kierownicę i jedziesz dalej. Oczywiście cały czas musisz pamiętać o tym, by każdy manewr sygnalizować odpowiednim sygnalizatorem kierunkowskazu. Zrozumiałeś? No to ruszamy!"
Kierownik tłumaczył jak poprawnie wykonać manewr.
Zrozumiałem, i spróbowałem wdrożyć to, co zostało mi przekazane. Próbowałem i próbowałem, cofałem się i cofałem, skręcałem i skręcałem, podjeżdżałem i poprawiałem, i wszystko wciąż od nowa, i wszystko wciąż od początku, wciąż to samo i wciąż ponownie ten manewr, by ostatecznie ... wykonać go poprawnie. Zdziwienie? Niepotrzebnie. Grzegorz Dziwaczny wykonał parkowanie równoległe, i każde następne było już coraz lepsze. Nieudolność zamieniała się w poprawność, poprawność w doskonałość, a doskonałość w rutynę. Byłem młodym wpół-doświadczonym rutyniarzem, co sprawiło radość wszystkim wokół. Wzruszona Peugeot w ramach podziękowań za doznanie tak nieoczekiwanych przeżyć podniosła jak ptak skrzydła drzwi i zwracając się w kierunku słońca przygotowała się do lotu, a ja razem z nią, jak pilot samolotu, zasiadłem za sterami, i odlecieliśmy daleko, daleko, w kierunku zachodzącego słońca.
Odlecieliśmy w kierunku zachodzącego słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz