21 marca 2010

Rozdział 16, Autoportret

Zerwałem się jak nigdy dotąd. Świat zniknął, ale ja sam nie zniknąłem i teraz musiałem odnaleźć świat. Byłem ja, ale poza mną nie było nic. W zasadzie nie można mówić, że miałem jakieś cielesne granice, bowiem granica oznacza, że istnieje coś poza nią, co nie wchodzi w zakres ograniczonego terenu. Byłem tylko ja, które nie posiadało granic ani liczby. Równie dobrze można byłoby powiedzieć, że jest milion ja, lecz czy wtedy byłbym naprawdę sobą? Ja jako bezliczbowe, ani ja jedno, ani wiele, tylko było ze świadomością swego istnienia jako ja. W tym ja kryła się postać Grzegorza Dziwacznego. Mgła nicości wokół zaczęła opadać, a ja z ja bezliczbowego i bezmiernego, zmierzało w kierunku określania się czasowo-przestrzennie, jako ja tu i teraz. W zasadzie to ja Grzegorza Dziwacznego było jakoś określone czasowo i przestrzennie immanentnie, lecz nie było nic poza nim wokół. Ja posiadało myśli, które rozciągały się w czasie i marzenia i wyobrażenia, które zahaczały o przestrzeń. Teraz mgła opadała, a z nią opadał również cały absurd ja i wokół-ja, którego brakowało.

Mgła nicości wokół zaczęła opadać.

Najpierw dotarło do mnie światło i bezczelnie drażniło receptory odpowiedzialne za odbiór tych danych. Później, wraz ze światłem, zaczęły się kształtować barwy i kształty. Równocześnie, kształty wywierały wpływ na całe moje ciało, zaznaczając swą odrębność względem ja i samoistność. Świadomość wciąż zaskakiwana kumulacją danych odbiorczych w początkowej fazie nie radziła sobie z ich przetwarzaniem i rozpoznawaniem. Większość z tego materiału odrzucała. Po jakimś czasie zaczęła go wiązać ze sobą i przyswajać sobie coraz więcej treści. Treści te ubierała w znane postaci znaczeń. Teraz już mogłem rozpoznać coś, co było najbliżej mnie i co zarazem mną nie było. Była to płaszczyzna łatwo zginająca się, a tak dopasowana do granic mojego ciała, że prawie przylegając do niego zarazem pozostawiała mi swobodę ruchów. Była przyjemna w dotyku i pachnąca. W końcu rozpoznałem w tym splocie wrażeń znaczenie, jakie ludzie jej przypisują i słowo, które odpowiada za swój desygnat. Była nią piżama. Tak, piękna, pachnąca i mięciutka piżama Grzegorza Dziwacznego we wzory ludowe: kurki i koguciki na tle zieleni.

Zacząłem rozpoznawać to, co było najbliżej mnie.

Widziałem i czułem coraz więcej, i ośmielony tym zmierzającym do właściwego zakończenia procesem, postanowiłem zrobić kilka kroków, by zmienić i wyostrzyć danie wrażeń. Zatrzymałem się boleśnie na gładkiej płaszczyźnie usytuowanej w pionie w kształcie prostokąta. Co zaskakujące, płaszczyzna ta zdawała się posiadać w sobie zdolność powielania rzeczywistości, gdyż z każdej rzeczy, która znalazła się przed nią, robiła dwie. Musiało minąć trochę czasu, bym powiązał ją ze słowem "lustro", i zaczął skupiać się na tym, co w nim widoczne. W lustrze zobaczyłem siebie. Całą swoją uwagę skupiłem na sobie i sam wchłaniałem siebie w samego siebie. Oko ujrzało oko. Oko rozpoznało swoje oko. W oku zatopiło się oko. Oko się rozmazało i zaostrzyło. Oko stało się duże i małe. W miejscu centralnym oka zwróciła uwagę na siebie czarna jak noc źrenica, otoczona niebieską tęczówką. Tęczówka wzbudziła we mnie zachwyt. Jej paleta kolorów bliskich niebieskiemu, czerni i szarości i wzór, który mimo swej złożoności przedstawiał się jako ściśle określony, zapewniający, że świat jest zaiste kosmosem, a nie chaosem, zaabsorbowały mnie tak bardzo, że aż z oka popłynęła łza. Łza, z początku malutka, lecz stale rosnąca, stała się wielka jak groch, i swoim ciężarem zaważyła na tym, że zmieniała położenie, cicho i spokojnie spływając w dół, odwiedzając okolice nosa, żegnając się z nim, zataczając łuk prześliznęła obok ust i potoczyła się w kierunku podbródka, by ostatecznie rozstać się z linią twarzy i rzucić się w dół, na spotkanie z nieznanym. Z oka przeniosłem swoje zainteresowanie na nos, jego symetryczne otwory, i ostro zarysowany kształt całości jako trójkąta. Pod nosem znajdowały się lekko przekrzywione usta, czerwone jak dojrzewające jabłka. W ustach znalazłem równie czerwony język i białe, zdrowe zęby. Szukając dalej w tym samym kierunku zauważyłem ściśle zarysowaną brodę.

Tęczówka wzbudziła we mnie zachwyt.

Kształt brody podobny do puszki pozwolił mi zdać sobie sprawę, że symetria wygrywała z asymetrią i po raz kolejny ukazywała porządek, który ściśle odzwierciedlał się w moich rysach. Skręciłem w obserwacji w lewo i przejechałem się autostradą linii policzka w górę aż do ucha. Ten śmieszny element odstający i spłaszczony przestał taki być, gdy pozwolił zaprezentować swoją funkcję i pożyteczność. Skupiłem się i zacząłem nasłuchiwać, co nie trwało zbyt długo, i podążyłem przywitać się z dźwiękiem, który stawał się coraz bardziej wyraźny i bogaty, z oddalającego niewyraźnego szmeru stając się różnorodnością barw słuchowych i jednorodnością kompozycji, wygrywając pieśń nieskończonej określoności. Krew uderzyła mi do głowy niosąc falę ciepła, która wybuchła milionem kropli wznosząc się aż do sklepienia czaszki. Odurzony skierowałem swój wzrok wyżej, by przejść z okolicy bujnej i krzaczastej brwi do czoła i włosów układających się w długie kosmyki różnych odcieni szarości. Każdy szczegół był interesujący. Każdy szczegół zajmował i narzucał się prezentując fragmenty Dziwacznego. Detal obok detalu, szczegół obok szczegółu, fragment łączący się z fragmentem, części łączące się w części, by ostatecznie połączyć tę misternie utkaną układankę i ułożyć całość, która przedstawiała twarz Grzegorza Dziwacznego. Grzegorz Dziwaczny rozpoznał Grzegorza Dziwacznego i upewnił się w świadomości tożsamości samego siebie, poza którą roztaczała się panorama inności. Tę inność miał teraz poznać i narzucić jej swoje panowanie. Panowanie nad rzeczami.

Grzegorz Dziwaczny rozpoznał Grzegorza Dziwacznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz