17 marca 2010

Rozdział 14, Rehabilitacja

"Nie byłem najgorszy" - pragnę to rzec, by zrehabilitować osobę Grzegorza Dziwacznego. Słowo-szepty szepczących instruktorów czyhają na nieustające porażki i tym nauczyciele jazdy zdają się tłumaczyć i przysłaniać swój nie do końca prezentowany profesjonalizm. Łatwo bowiem puścić ploteczkę, która z czasem zamienia się w plotkę, później rośnie jak kula śnieżna wypuszczona przez niesforne dziecko i staczająca się w dół do rozmiarów ploty, pomówienia czy zniesławienia i zostawiając po sobie famę. Łatwo jest przypiąć komuś łatkę, i tym bronić się z nie do końca uczciwie wykonanych usług. I w ten sposób instruktorzy ze szkoły jazdy, później z dzielnicy i miasta próbowali walczyć ze mną, nie zdając sobie sprawy z tego, że walczyli ze samymi sobą. "U nas każdy zdaje", "Nauczymy każdego", "Będziesz dobrym kierowcą", "Jesteśmy najlepsi a dzięki nam staniesz się i Ty taki" - te i wiele innych szyldów reklamowych z każdej strony atakujących przyszłych kierowców obietnicą spełnienia jest swoistego rodzaju testem dla samych instruktorów, którzy w wyścigu z coraz większą konkurencyjnością obiecują wszystko a nawet wiele za dużo.

Łatwo bowiem wypuścić ploteczkę, która z czasem stanie się plotką.

Złapałem się i ja w tę sieć obietnic i dałem się przekonać, że najlepsi zrobią ze mnie kierowcę. Pamiętam jak dziś pierwszy dzień, kiedy byłem w szkole nauki jazdy, by nauczyć się jeździć, i siedziałem przez chwilę z instruktorem zamieniając słowa i łykając obietnice. "Nauczymy Pana jeździć" - zapewniał Robo-mentor. A ja wierzyłem, dałem się ponieść zapewnieniom w bezpieczną przystań umiejętności kierowania pojazdami. Płynąłem z myślami wśród autostrad marzeń. Wyprzedzałem przyszłość projekcjami z przeszłości, nie zważając na twardą kolejność zdarzeń ustawiających się przy wjeździe na autostradę. Jechałem niczym zdążyłem nacisnąć pedał gazu, a tak naprawdę nawet nie wsiadłem do środka pojazdu. Drugą sprawą było to, że nie byłem najgorszy. Niech nikt nie myśli, że ten, kto przegrywa jest najgorszy. W moim przypadku tak nie bywa. Przegrywam, gdyż nie potrafię zwyciężyć, co nie jest jednoznaczne z tym, że jestem ostatni. W nauce jazdy byłem średni, a zważywszy na fakt, że byłem absolutnie początkującym kierowcą, który przez ponad ćwierć wieku od swojego urodzenia nie miał kontaktu z pojazdami silnikowymi, byłem nawet lepszy niż średni dochodząc w swojej ocenie do tego, że byłem wręcz dobry. Byłem początkującym i dobrze rokującym kierowcą.

Byłem dobrze rokującym kierowcą.

Niech mi teraz nikt nie przypomina zwierzeń ze swoich porażek. Wszystko to było prawdą i może przywoływać uśmiech na twarzach kierowców, ale przecież byłem absolutnym świeżakiem, kimś, dla kogo samochód kojarzył się przez całe życie z blaszaną przeszkodą na drodze, którą trzeba omijać i na którą trzeba zawsze uważać. Wszystko, co mi się nie udawało, miało się nie udać i było już założone, a nawet przedustanowione, i nic nie mogło się potoczyć inaczej. Głęboko wierzę, że żaden, nawet najlepszy dzisiaj kierowca, gdyby znalazł się w mojej sytuacji i miał do dyspozycji taki sam zestaw talentu, umiejętności, wyobraźni i chęci, z pewnością efektem swojej pracy nie przewyższyłby tego, co osiągnąłem, a czego szczegóły Wy, Drodzy Czytelnicy, będziecie sukcesywnie poznawać. Pierwsza jazda po mieście była tak nieudana, bo była pierwsza, po prostu.

Żaden kierowca nie byłby lepszy.

Na koniec tego wpisu traktującego o rehabilitacji Dziwacznego względem Czytelników a dotyczącej z pozoru nieumiejętnej jazdy chciałbym, jako autor, przedstawić głęboko skrywany sekret Dziwacznego, który dotyczy sytuacji z jego udziałem podczas pierwszej jazdy po mieście. Otóż przemilczał on celowo pewien bardzo ważny fakt w postaci wyrażonej opinii młodszego instruktora po odbyciu tej lekcji pełnej zaskakujących zwrotów akcji i pełnej niebezpiecznych momentów przywołujących najstarsze a zarazem najbardziej szanowane filmy grozy Hitchcocka. Mianowicie, gdy lekcja po mieście dobiegała do końca a zegar samochodowy przygotowywał się do pracy, młodszy instruktor pozwolił sobie na wyrażenie opinii na temat jazdy swojego podopiecznego, Grzegorza Dziwacznego. W trakcie tegoż wydarzenia zdawał się był zdenerwowany i głęboko poruszony, wręcz nieopanowany, gdy przez jego usta przedarła się taka opinia: "Jest Pan samobójcą". Ta krótka ocena w pełni zawierała toczącą się przez całe 60 minut dramaturgię, mimo jednak swojej siły przekazowej, na Grzegorzu Dziwacznym nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Pomyślał bowiem wtedy: "No cóż?! Żaden kierowca na moim miejscu nie zachował by się bardziej stosownie, a co mogło się nie udać, nie udało się co najmniej dwa razy".

"Jest Pan samobójcą".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz