Wybierałem się na kolejną jazdę. Przezierałem się przez pustynię miasta, osaczony żelbetowymi konstrukcjami i wielkopłytowymi gniazdami, które swoją szorstkością i szarością drażniły mi skórę. Ocierały się prawie o mnie, a ja nie mogłem nic zrobić na ten niechciany i narzucony kontakt. Normalnie, gdy ktoś dzwoni do mnie z nachalnymi ofertami promocyjnymi, to po prostu rozłączam połączenie. Teraz jednak nie wchodziło to chyba w grę, bowiem nie było to połączenie telefoniczne. Chociaż, czemu nie spróbować? Wyciągnąłem telefon z kieszeni piżamy i wciąż atakowany przez niechciane beto-łapki wcisnąłem czerwoną słuchawkę. Miasto natychmiast się cofnęło i przepychałem się teraz przez gałęzie drzew iglastych, które nakłuwały mnie po ciele wykonując kolejne iniekcje. Żywa żywica spływała leniwie po pachnących drzewodygach uporczywie zaznaczając swe nie tylko wonne istnienie. Szelest liści oprócz gamy dźwięków zdradzał ukrytą gamę jesiennych kolorów. "Gdzie znikła zima? Czemu miast po zimie jest jesień?" - szukałem odpowiedzi, której odnaleźć nie mogłem. "Czy zniknięcie zimy ma coś wspólnego ze zniknięciem miasta?" - wciąż nie mogłem przestać zadawać sobie te pytania, których pytajnik był równie zaskoczony jak ja sam.Miasto natychmiast się cofnęło.
Jaki ma sens kontynuowanie tej fabuły i kto tu jest scenarzystą? "Ajjjććć!!!" Znów zostałem ukłuty i zrozumiałem, że ciekawość nie jest teraz najważniejsza. Liczyło się przetrwanie. Borsuk myląc lasy zastąpił mi zegarek, gdyż swoją aktywnością wskazywał na porę nocną. A nie było to takie oczywiste, bowiem las był tak gęsty, że również w dzień ciemność nie opuszczała tych terenów. Postanowiłem się upewnić i zacząłem się wspinać na drzewo, by z jego czubka dostrzec cokolwiek, albo i wciąż roztaczającą się ciemność. Wspinałem się po omacku troskliwie i ostrożnie ważąc każdą gałąź. Drzewo musiało być wysokie, i upadek z wysokości kilkudziesięciu metrów mógł zakończyć się śmiercią. Wspinałem się i wspinałem, cały oklejony żywicą, wyczuwając, iż drzewo staje się coraz bardziej smukłe a otaczające je gałęzie coraz cieńsze. Musiałem być już naprawdę wysoko, mniej więcej na dwóch trzecich wysokości i gdy dalej nie mogłem nic dostrzec, postanowiłem niezmiernie zmęczony zasnąć oplatając się wcześniej dokładnie gałęźmi, jak dziecko oplatuje się włosami matki, by nie spaść. Obudziła mnie po jakimś bliżej nieokreślonym czasie złośliwa wiewióra, która celowo musiała upuścić szyszkę, a ta odbiła się od mojej głowy. W górze dostrzegłem czerń przechodzącą w jaśniejsze barwy. "Pewnie niedługo będzie się rozjaśniać" - pomyślałem i zacząłem wspinać się coraz wyżej.
Musiałem być już naprawdę wysoko.
Kołysząc się i walcząc z grawitacją wspiąłem się na sam czubek drzewa, by zobaczyć fascynujący i niesamowity widok. Wokół roztaczała się panorama tysiąca słonecznych barw, gdzie pomarańcz walczył o prymat z czerwienią i żółcią, zdradzając zarazem rozpoczynający się poranek. Wszędzie jeszcze walczyły o prymat spotkania z niebem czubki innych iglastych kolumn wysyłając we wszystkie strony wiązki zieleni i brązu. Byłem w niebie i nic nie wskazywało na to, że nie zabrałem biletu, na który musiałem sobie zasłużyć na ziemskim padole. Wskoczyłem bez lęku na płaszczyznę zieleni i robiąc pewne kroki odbijałem się od drzew, które tworzyły teraz gęsty dywan. Szedłem w stronę słońca, a po moim ciele przechodziły cienie tych spośród drzew, które w wyścigu do nieba zajmowały czołowe lokaty. Szedłem płynąc i płynąłem lecąc, a wszystko wokół kołysało się i kołysało, kołysząc i mnie, kołysząc i moje myśli. Wpadłem w trans i kołysałem się ze wszystkim wokół. Wtem poczułem lekki podmuch rześkiego, acz chłodnego wiatru z północy. Mrużąc oczy popatrzyłem w bok i zdumiony zatrzymałem się w kołyszącym się miejscu. To, co zobaczyłem, przechodziło wszelkie zdolności wyobraźni do wyobrażania sobie czegokolwiek.
Byłem w niebie i nic nie wskazywało na to, że nie zabrałem biletu.
Zza słupo-drzewa wyszedł ogromny kameleon iluzjonista, wielkości Mariusza Pudzianowskiego, dziwacznie ubrany z kapeluszem na głowie. Podszedł, i mimo mego zdumienia delikatnie ukłonił się i przedstawił. "-Dzień dobry Grzegorzu Dziwaczny. Miło mi, że odwiedziłeś moją krainę, gdzie słońce jest przyjacielem, a drzewa schronieniem. Nazywam się Chamaeleo calyptratus, a przynajmniej tak mnie zwą ludzie, a z zawodu jestem iluzjonistą."
"-Witaj olbrzymi stworzeniu. Choć twoja nazwa mnie nie zaskakuje, bowiem na pierwszy rzut oka widać, że jesteś kameleonem jemeńskim, to powiedz proszę, skąd masz tak wielkie rozmiary, sięgające najsilniejszego człowieka na ziemi, nota bene mojego rodaka Mariusza Pudzianowskiego, i jakie znasz sztuczki, skoro zaliczasz siebie do tego czarodziejskiego fachu?"- odpowiedziałem.
"-W słuszną stronę skierowałeś swą ciekawość cudzoziemcze, i dobrze że mnie o to pytasz, gdyż jest to rzecz, o której chciałbym rzec. Od wczesnego dzieciństwa, w zasadzie odkąd ściągnąłem z siebie skorupę jaja, odżywiałem się słońcem i marzeniami, którego tu, na górze, nie brakuje, a których moja wyobraźnia potrafi stwarzać bez liku. W ten sposób osiągnąłem takie niespotykane rozmiary, których granicę zna tylko jeden człowiek na ziemi siłą dorównywający najgroźniejszym bestiom. A że największym marzeniem, jakie od wyjścia ze skorupy mogłem sobie wymyślić, była chęć zostania iluzjonistą, nie pozostawało mi nic innego do wyboru jak to, by wybrać ten fach." - odpowiedział kameleon i wykonał obrót ciała, a gdy się obracał, za jego korpusem podążał i ogon, z którego końca wylatywały złote gwiazdy i delikatnie opadały tworząc gwiezdny chodnik łączący naszą odległość przeciwnymi krańcami . Zrobiło się jeszcze bardziej złoto, gdy sam iluzjonista przybrał złote barwy z widocznymi pięcioramiennymi cętkami na całej swojej poświacie. Nieco zaskoczony stałem z szeroko otwartymi ustami pokazując złoto-czerwony język i zbierałem się do kolejnego pytania, z którego to przygotowania ostatecznie wyszły aż dwa pytania dwa, lecz dotyczące tej samej prośby:
"-Skoro osiągnąłeś swój cel zostając iluzjonistą, to czy mógłbyś podążyć teraz zgodnie ze swoim największym marzeniem i pokazać mi jakąś sztuczkę? Czy mógłbyś zamienić konsekwencje swoich marzeń w rzeczywistość?"
Kameleon iluzjonista w tym momencie zdawał się być nieco poruszony i całkowicie szczęśliwy, spotkał się bowiem po raz pierwszy w swoim życiu z tak jednoznaczną prośbą, która odsłaniała ciekawość drugiej istoty do obejrzenia efektów jego kunsztu i pasji. Przyjrzałem mu się wtedy dość uważnie.
Największym marzeniem była chęć zostania iluzjonistą.
Głowę miał niespotykanego u innych znanych mi kameleonów kształtów, gdyż wyrastał z niej wielki garb wydłużający ją niemal dwukrotnie. Na głowo-garbie miał osadzony czarny cylinder, a jego wyłupiaste oczy zapewne potrafiły zamienić każdego w sopel lodu. Teraz rozbiegały się w każdą stronę, jedno niezależnie od drugiego. Ciało miał chropowate, a z tyłu linię kręgosłupa przysłaniała linia utkana ze setek ułożonych kolców. Ręce i nogi miał zwinne, lecz śmiesznie chude w porównaniu z resztą ciała. Za to majestatowi całej postawy dodawał przepiękny długi smukły ogon swoją długością przekraczający długość grzbietu pokrytego kolcami, a zwinnością i możliwością oplotu zdobywający sobie zasłużony szacunek. Ubrany był w kolorowe spodnie w szerokie pasy niebiesko-czerwone i zielone szelki przywodzące na myśl zawód maklera. Wciąż uśmiechał się odsłaniając kleisty i podłużny jęzor.
"-Jesteś pierwszą osobą, która prosi mnie o pokazanie sztuczki." - odpowiedział kameleon i rzekł: "-Wobec tego, przedstawię Ci mój najlepszy numer, który poznawałem wiele lat i który jest największym sekretem magicznego półświatka. Wielu z moich zawodowych konkurentów dało by się pokroić w zamian za odsłonę tego sekretu. Tobie pokażę wynik mojej wieloletniej pracy i to, że prawdziwa magia jest możliwa." - odparł zachwycony i wykonał kolejny obrót. Tym razem w czasie przemieszczania się jego ciała w wciąż kołyszącej się rzeczywistości uchwycił błyskawicznie ogonem skrywany w zielonej wyściółce czarny płaszcz iluzjonisty i dochodząc do pozycji pierwotnej będąc face to face wobec mnie utworzył nieprzejrzystą zasłonę z owego płaszcza i delikatnie, jak delikatnie podrywają się najmniejsze wróble z gałęzi, acz energicznie, upuścił czarną ścianę tkaniny, która wolno opadając odsłaniała sedno występu. Kameleon, chcąc sprostać moim życzeniom zaprezentował swój najlepszy numer i ... zniknął. A wraz z nim znikł cały bajeczny świat.
Kameleon wykonał kolejny obrót i ... zniknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz