5 marca 2010

Rozdział 2, Pierwszy raz Grzegorza Dziwacznego

Historia moja jest jak tysiące innych, każda zawiera się w każdej, choć żadna nie jest identyczna. Większość z Was wyssała umiejętność kierowania pojazdami mechanicznymi z mlekiem ojca i dlatego nie przykładacie wagi do tego, że zdobycie prawa jazdy nie jest w zasadzie czynnością prostą, a jeżeli nawet zgodzę się że jest (choć będąc mną zgodzić się nie mogę), to z pewnością wymaga poświęcenia wiele czasu.

Zdobycie prawa jazdy nie jest w zasadzie czynnością prostą.

Swoją pamięcią sięgam do czasów pierwszej jazdy samochodem. Jest to ten moment w życiu młodego człowieka, który pamięta się bardzo dobrze i z którym wiążą się zazwyczaj ciekawe opowieści. I tak było w moim przypadku. Pamiętam to równie dobrze jak rodzice pamiętają pierwszy krok ukochanego dziecka, jak dziewczyna pamięta swój pierwszy raz czy jak zakonnica przypomina sobie swoją pierwszą szczerą modlitwę. Kolega miał Fiata 126 p, ten mały i uroczy przedmiot pożądania wszystkich młodych kierowców. Kiedyś wybraliśmy się wąskimi i krętymi ulicami miasta na przejażdżkę i wszystko zaczęło się od niewinnego pytania:
-Dziwaczny, chcesz się przejechać?
-Jasne, że chcę, ale pamiętaj, że nie umiem jeździć i musisz mnie asekurować.
-Dasz sobie radę, wsiadaj!
I wsiadłem, po krótkim instruktażu odpaliłem rycząca maszynę, z której zaczęły wyrywać się do startu konie mechaniczne, i ruszyłem. Był to początek mojego końca.

Był to początek mojego końca.

Samochód ruszył, zaczął spontanicznie przyśpieszać, jednak z pełną gracją należną Fiatowi 126 p, i ochoczo pędził na spotkanie zakrętu, jaki dla przeciętnego kierowcy nie mógł wydawać się żadną przeszkodą. Dla mnie, Grzegorza Dziwacznego, czymś niepojętym było to, że auto, zamiast skręcać, jechało prosto...prosto w barierkę. Czas zaczął drwić z właściwej sobie miary i dokonał dwóch jednocześnie sprzecznych rzeczy: gdy prowadziłem, zaczął niespotykanie dotąd przeze mnie przyśpieszać, gdy sobie to przypominam, czas wlókł się wolno i rozciągał roszcząc swoje prawa nie tylko stosowne do swojej roli, ale chcące zawłaszczyć płaszczyznę przestrzeni dla własnego użytku. Na to nie mogłem się zgodzić w danej chwili i jadąc prosto z pozycji ruchu a zarazem skręcając z pozycji drogi postanowiłem zaprotestować na rzecz niesprawiedliwego traktowania przez czas i takiegoż traktowania przez pojazd, który zamiast skręcić jechał prosto zarazem skręcając z drogi i zatapiając się szybko w mknącej chwili a zarazem w wieczności rejestrowanej przez umysł; zrobiłem to, co najlepiej potrafiłem, po prostu czekałem.

Czas zaczął drwić z właściwej sobie miary.

Czekałem, wciąż czekałem, ręce pozostawały na kierownicy, a ja czekałem i z przerażeniem malującym pędzlem po twarzy nieprzyjemny wyraz czekałem...lecz czas na nic i nikogo nie czekał. Wszystko zdarzyło się w mikrosekundzie i kolega rzucając się jak drapieżny kot w stronę hamulca (skąd miałem wiedzieć, gdzie jest hamulec?) nacisnął w ostatniej chwili pedał ciężką jak kowadło stopą, która swój ślad zostawiła na moim bucie. W ten sposób Fiat 126 p został uratowany przez zagładą, a ja ustrzegłem się sporych kosztów. Jednak od tamtej pory nigdy więcej prawo do prowadzenia pojazdów nie zostało mi przyznane, nawet wśród rówieśników, dla których przepisy prawa nie zawsze wydają się realne i wiążące.

Prawo do prowadzenia pojazdów nigdy więcej nie zostało mi przyznane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz