Ze wszystkich osób, które znam, znam najlepiej samego siebie. Grzegorz Dziwaczny? Cóż to za tajemniczy twór ewolucji, który zapisuje na tych kartach historię życia? Jestem jednym z Was. Różni mnie tylko to, że gdy zazwyczaj to, co robicie, staracie się robić jak najlepiej i wychodzi to coraz lepiej, ja robiąc coś i starając się robić to najlepiej, robię to ze skutkiem nie najlepszym, a nawet od niego lepszym, bo wręcz przeciwnym od zamierzonego. Dlatego na drodze ku prawie jazdy, tego zalaminowanego plastikowego przedmiotu marzeń, postanowiłem działać racjonalnie i wybrać najlepszą szkołę nauki jazdy z możliwych.Działając racjonalnie postanowiłem wybrać najlepszą szkołę nauki jazdy z możliwych.
Pewnie teraz z zaciekawieniem spytacie, która to szkoła i jakie obiektywne czynniki sprawiają, że jest szkołą najlepszą z możliwych? Odpowiedź jest prosta: najlepszą szkołą z możliwych jest ta, o której się mówi, że jest najlepsza, i do takiej szkoły się udałem. Pośród dziesiątek szkół o oczywistych nazwach i tych dziwniejszych wybrałem tę jedyną...najlepszą szkołę nauki jazdy z możliwych. Auto-moto-jazda-rondo-fiacik-kurs-cobra-test-auto-kurs-taxi-jazda-bus-prawko-mandat-auto-best-rider-szkoła... wszystkie te nazwy narzucały się z obietnicą spełnienia marzeń szybko, tanio, łatwo, bezboleśnie i skutecznie. Wybór padł na tę jedyną.
Najlepszą szkołą z możliwych jest ta, o której się mówi, że jest najlepsza.
I w ten sposób stałem się uczniem, jednym z dziesiątek tych, których młodość i twarz zdradzająca strukturę gąbki, chłonącą każdą wiedzę, mieniła się blaskiem chęci poznania zasad ruchu drogowego. Siedziałem dumnie, choć wyróżniałem się wiekiem - byłem o dziesięć lat straszy od reszty młodych niedoświadczonych, którzy mimo niedoświadczenia zdradzali pewną wiedzę wyssaną z mlekiem ojca, której mi brakowało. I zaczęliśmy kurs teoretyczny.
Zaczęliśmy kurs teoretyczny.
Pęd do wiedzy, młodość kreślona uśmiechami i tym naiwnym podejściem dawała mi pewną swobodę, by czuć się jednym z nich, wybierających i wybranych, aby zdać egzamin na prawo jazdy. Wtedy moja pewność siebie blokowała to, co musiało się nieuchronnie stać, atmosfera wspólnej nauki i dążenia do doskonałości przykrywała dotychczas odczuwany smak życiowych porażek. Grzegorz Dziwaczny z człowieka smakującego porażkę za porażką odczuwał w powietrzu łechcący nozdrza zapach sukcesu.
Grzegorz Dziwaczny odczuwał w powietrzu zapach sukcesu.
Lekcje odbywały się kilka razy w tygodniu i prowadzone były przez mentora, który zdawał się znać najlepiej swój fach i nic nie zdradzało pewnego wiszącego w powietrzu podstępu. Wchłanialiśmy wiedzę gębo-gąbkami i kurs teoretyczny zmierzał ku końcowi. Byłem pod wrażeniem profesjonalizmu mentora, którego to odczucia nie mogły rozwiać pewne małe szczegóły, z pozoru nieistotne, ale tkające niewidzialną sieć przyszłej porażki, do której jak naiwna mucha latająca ze znaną sobie rutyną i ufnością musiałem wpaść.
Ale o tym opowiem, gdy zapali się kolejne zielone światło.
Byłem nieświadom wiszącego w powietrzu podstępu.
Najlepszą szkołą z możliwych jest ta, o której się mówi, że jest najlepsza.
I w ten sposób stałem się uczniem, jednym z dziesiątek tych, których młodość i twarz zdradzająca strukturę gąbki, chłonącą każdą wiedzę, mieniła się blaskiem chęci poznania zasad ruchu drogowego. Siedziałem dumnie, choć wyróżniałem się wiekiem - byłem o dziesięć lat straszy od reszty młodych niedoświadczonych, którzy mimo niedoświadczenia zdradzali pewną wiedzę wyssaną z mlekiem ojca, której mi brakowało. I zaczęliśmy kurs teoretyczny.
Zaczęliśmy kurs teoretyczny.
Pęd do wiedzy, młodość kreślona uśmiechami i tym naiwnym podejściem dawała mi pewną swobodę, by czuć się jednym z nich, wybierających i wybranych, aby zdać egzamin na prawo jazdy. Wtedy moja pewność siebie blokowała to, co musiało się nieuchronnie stać, atmosfera wspólnej nauki i dążenia do doskonałości przykrywała dotychczas odczuwany smak życiowych porażek. Grzegorz Dziwaczny z człowieka smakującego porażkę za porażką odczuwał w powietrzu łechcący nozdrza zapach sukcesu.
Grzegorz Dziwaczny odczuwał w powietrzu zapach sukcesu.
Lekcje odbywały się kilka razy w tygodniu i prowadzone były przez mentora, który zdawał się znać najlepiej swój fach i nic nie zdradzało pewnego wiszącego w powietrzu podstępu. Wchłanialiśmy wiedzę gębo-gąbkami i kurs teoretyczny zmierzał ku końcowi. Byłem pod wrażeniem profesjonalizmu mentora, którego to odczucia nie mogły rozwiać pewne małe szczegóły, z pozoru nieistotne, ale tkające niewidzialną sieć przyszłej porażki, do której jak naiwna mucha latająca ze znaną sobie rutyną i ufnością musiałem wpaść.
Ale o tym opowiem, gdy zapali się kolejne zielone światło.
Byłem nieświadom wiszącego w powietrzu podstępu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz