6 marca 2010

Rozdział 4, Czyli robo-mentor instruktorem

Podstęp wisiał w powietrzu, a ja niczego nieświadom z pasją oddawałem się studiowaniu przepisów ruchu drogowego. Zachwycały mnie płynne i rzeczowe wystąpienia naszego mistrza, dla którego nic, co dotyczące przepisów ruchu drogowego i samochodów, nie wydawało się obce. Przychodził jak sławna osobistość z lekkim spóźnieniem, a idąc korytarzem roztaczał wokół siebie aurę powagi, wiedzy i doświadczenia. Siedzieliśmy w mało-ławkach skupieni jak ławica ryb w grupie z chytrymi oczyma wypatrując mistrza, by za pomocą gębo-gąbek wchłonąć tę masę tkanych przez rzędy zębów słów układających się w sensowny zbiór zdań.

Mistrz roztaczał wokół siebie aurę powagi, wiedzy i doświadczenia.

Znaki drogowe: ostrzegawcze, zakazu, nakazu, informacyjne, ale i poziome i pionowe, przepisy ogólne i szczegółowe... Mistrz tkał tkaninę słów a każdy chciał być tym jedynym, dla którego miara stroju będzie właściwa. Nie przeszkadzał mi często wyrywający się jak chmara wróbli spostrzegłszy skradającego się kota śmiech dziewczęco-kobiecych mini-maxi ust. Nie potrafiła wywieść w pole rytmicznie gasnąca świetlówka, która swoim uporem przypominała o zbliżającej się emeryturze. Nie przeszkadzały nie do końca multimedialne przyrządy, tablice i projektory pamiętające sekretarzy partii. Mistrz mówił i ukazywał, wyjaśniał i podawał przykłady. Lekcja biegła za lekcją. Ekstaza intelektualnego uniesienia świdrowała w młodych umysłach i zapisywała na zawsze niczym w kamieniu megabajty informacji.

Mistrz tkał tkaninę słów a każdy chciał być tym jedynym, dla którego miara stroju będzie właściwa.

Lekcja biegła za lekcją, biegła lekcja za lekcją, lekcja, lekcja, tik tak, tik tak, lekcja biegła za lekcją za lekcją jak pierścienie koronki różańcowego szaleństwa. Trudno było wybudzić się z tego idyllicznego snu, sen jednak został brutalnie przerwany. Jako wzorowy uczeń bywałem na wszystkich wykładach, zawsze obecny i zawsze zdumiony wciąż odgrywanym dramatem, gdzie znaki drogowe grały główne role, aż do końca. Koniec był jednak bliski i równie bolesny. Mistrz okazał się uzurpatorem wiedzy i władzy a my dzieciakami, których gębo-gąbki sączyły jednie kwas zawodu. Sieć pozoru i złudzenia misternie tkana ukazała złowrogi architektoniczny układ gdy lekcja ostatnia zbiegła się z lekcją pierwszą.

Koniec był jednak bliski i równie bolesny.

Wierzyliśmy w naszego Pana, który pod blaskiem świętości był zwykłym żebrakiem. Lekcja ostatnio-pierwsza złączyły się razem, a mistrz okazał się z góry zaprogramowanym robotem i zaczął odtwarzać cały spektakl dokładnie tak samo. Słowo za słowem, przerwa za przerwą, oddech za oddechem, żart za żartem, anegdota za anegdotą, wszystko dokładnie takie jak zawsze i ad infinitum. Robo-mentor odtwarzał megabajty wiedzy z dosłownością przypominająca wieczny powrót tego samego. A ja, Grzegorz Dziwaczny, jedyny z tych, którzy z wymieniającej się widowni pozostali, zerwałem pozory podstępu, wstałem, wskoczyłem na stolik i krzyknąłem:
-Dość, nie wierzcie w tą mizerną zmowę, złapcie robo-mentora i wyjmijcie baterie zasilające kłamstwo!!!
Niestety, choć miałem taki zamiar, po raz kolejny, jak wszystko w życiu, nic mi się nie udało, a krzyk ten pozostał głośny w mojej wyrywającej się wyobraźni.
I wszystko toczyło się dalej tym samym torem, tą samą drogą, od zawsze i na zawsze w każdym szczególe, a światła wiecznie zmieniały się z czerwonego na czerwono-żółte na zielone i na czerwone, by z czerwonego na czerwono-żółte na zielone i na czerwone...

Po raz kolejny w życiu nic mi się nie udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz