Grzegorz Dziwaczny oprócz tego, że delektuje się wciąż nowo przeżytymi snami, poza rzeczywistością snów, bierze rzecz jasna udział w rzeczywistości na jawie. I choć sam do końca nie jest pewien, która z nich jest bardziej prawdziwa, to zdaje sobie sprawę z ich najważniejszych różnic: gdy ta pierwsza jest pasmem niekończących się zwycięstw i wciąż na nowo spełnianych marzeń i wszelakich życzeń, to ta druga jest pasmem niekończących się porażek, między którymi jak kwiaty z topniejącego marcowego śniegu wyrastają nieliczne zwycięstwa. Nie będzie jednak mowy teraz o tych perełkach życia na jawie Grzegorza Dziwacznego, bowiem aby je lepiej zrozumieć i docenić, trzeba - zdaniem autora opowieści - poznać bliżej samego Grzegorza. Śnił mi się przepiękny autobus - wtrąca Grzegorz Dziwaczny - i o nim chciałbym nieco opowiedzieć. Nie teraz główny bohaterze, jeszcze nie czas. Bowiem o kolejności i prawie wypowiedzi decyduje tutaj autor. Opowiedz Grzegorzu o tym, jak szukałeś pracy, a z pewnością zaciekawisz tą historią strudzonych po całym tygodniu ciężkiej pracy Czytelników, którzy znaleźli czas, by cię wysłuchać.O kolejności i prawie wypowiedzi decyduje sam autor.
To było dawno i sam się zastanawiam, czy była to prawda, a jeśli tak, to czy należała do świata snu czy jawy. Pierwszą pracę dostałem przypadkiem, z ogłoszenia. Wybraliśmy się z najlepszym kolegą, a była to siódma bądź ósma klasa podstawówki, na spotkanie w sprawie pracy do Miejskiego Domu Kultury. Byliśmy w pełni dziećmi, a jeden z drugim prześcigał się we własnej naiwności. Pamiętam to jak przez mgłę. Spotkanie odbyło się z ludźmi, którzy zaraz po nim zaproponowali nam współpracę. Z początku byłem sceptycznie nastawiony do całej idei zarobku, ale kolega przekonał mnie i zaczęliśmy pracę bardzo szybko. Praca polegała na sprzedaży papeterii, z której nieokreślony bliżej procent miał być przekazany na działalność charytatywną. Choć informacje na pięknej okładce towaru były od razu czytelne i wręcz krzyczały o pomoc i informowały o szlachetnym celu, to na działalność dobroczynną miał być przekazany ułamek procenta. Chodziliśmy - pamiętam - dwa całe dnie po mieszkaniach ogromnych blokowisk i sprzedawaliśmy nadzieję w zamian za dobre serce i finansowe wsparcie od ofiarodawców.
Zaczęliśmy pracę bardzo szybko.
Reakcje mieszkańców były bardzo różne: jedni w ogóle nam nie otwierali drzwi i tych było najwięcej, inni otwierali i jeszcze szybciej zamykali, jeszcze inni wprost nas przeganiali, wreszcie byli i tacy, którzy pomagali. Tych ostatnich oczywiście było najmniej, a przekrój tej grupy był bardzo podobny: ludzie biedni, schorowani, wrażliwi i ci, którym ktoś kiedyś w życiu pomógł. Po dwudniowej eskapadzie, oprócz odcisków na stopach i ochrypłych gardeł, zebraliśmy sumę równą ok. 30 zł. Nie była to suma netto, bowiem z 30 zł trzeba było się jeszcze rozliczyć - oddać pieniądze za sprzedane papeterie. Po całkowitym bilansie zysków i strat, byliśmy 10 zł do przodu, ale i do podziału. Jeżeli mamy na pokładzie matematyka czy ekonomistę, to z pewnością w mig policzy i przedstawi nam kwotę 5 zł na osobę za dwa dni pracy. Dużo czy mało? Pewnie wyrwie się jakiś śmiałek i powie, że było to przecież kilkanaście lat temu i 5 zł wtedy było o wiele więcej warte niż 5 zł teraz i będzie miał rację. Czy jednak było warto? Śmiałków nigdy nie brakuje i znajdzie się jeszcze ktoś, kto powie, że przecież z całej historii można było wynieść o wiele więcej wartościowych rzeczy, niż 5 zł netto wtedy o wiele większe niż 5 zł teraz: można było wynieść kapitał zaradności i przedsiębiorczości, pewności siebie i podreperowanie budżetu elokwencji i siły perswazji. Ano można było. Jak każda jednak broń, jak każde przedsięwzięcie, jak każda historia, historia z nielegalnym wolontariatem miała dobre i złe strony. Przynosiła dobrą i złą naukę. Złą stroną był trening cwaniactwa i oszustwa, bezduszności i manipulacji. Z etycznego punktu widzenia, choć byliśmy jeszcze dziećmi, wynieśliśmy bagaż destrukcyjny, który miał później upominać się wciąż o odsetki. Zamiast kapitału, zostaliśmy z długiem, tym moralnym.
Historia z nielegalnym wolontariatem miała dobre i złe strony.
Ale czy na pewno tak było? Czy Grzegorz Dziwaczny wyniósł taki sam kapitał jak jego kolega? Otóż nie. Różni ludzie różne wyciągają nauki. I tak było tym razem. Gdy Grzegorz Dziwaczny wyniósł dług moralny, kolega Grzegorza wyniósł kapitał przedsiębiorczości. Gdy Grzegorz Dziwaczny wciąż budził się w nocy i rozmyślał o tym, że chcąc pomóc mógł tylko oszukać, kolega Grzegorza budował piramidy cwaniactwa i sieć drobnych przekrętów. Gdy Grzegorz Dziwaczny latami pokutował za swoje winy, kolega Grzegorza miał się całkiem dobrze i zaczął zarabiać. Pamiętam to doskonale jak kolega mój jako kierunek nauki po szkole ponadpodstawowej wybrał ekonomię. Ja brzydziłem się zarabianiem i tym, że ekonomia ma się tak do etyki, jak przedsiębiorczość i prowadzenie interesu mają się do moralności, a więc tak, jak przeciwstawne bieguny ziemskie mają się do siebie. Biznes bowiem z założenia nie może być moralny, tak jak etyka z założenia nie jest nastawiona na zysk. Mogę tylko z rozbawieniem i z równoczesną irytacją spoglądać na duże wysiłki polityków, organizacji pracodawców i całego lobbingu ekonomicznego, którzy cały czas starają się nas wszystkich przekonać, że ich wysiłku zmierzają do poprawy bytu także tych słabszych, bo pracujących dla nich najemników. Mogę także z rozbawieniem i politowaniem, a jednoczesnym obrzydzeniem, spoglądać na tych moralistów, którzy w pouczaniu moralnym widzą okazję do zysku. Która nauka była cenniejsza, albo która bardziej pożyteczna: czy nauka wyniesiona przez kolegę wyrwi-chytrze-grosika czy może nauka wyniesiona przez Grzegorza Dziwacznego? Czy ten aspekt młodzieńczego doświadczenia Grzegorza mógł w przyszłości zaważyć na tym, że Grzegorzowi Dziwacznemu nic, czy prawie nic, się w życiu nie udaje? Oczywiście ocena nie jest jednoznaczna i może być wydawana z różnych punktów widzenia, a o tym, czy Grzegorz Dziwaczny sumą swoich zachowań składających się na sumę rzeczy dobrych z rzeczami złymi (przy przyjęciu, że rzeczy złe mają znak ujemny) dodaje coś do sumy dobra czy zła na świecie, zdecyduje Wielki Matematyk czy Wielki Ekonomista, na pewno nie on sam. Faktem jest jednak to, że gdy sami będziecie chcieli zostać Wielkim Ekonomistą czy Wielkim Matematykiem, a więc wydać ocenę Grzegorzowi Dziwacznemu, musicie wstrzymać się do końca opowiadania o jego perypetiach.
Czy Grzegorz Dziwaczny bardziej przyczynił się do sumy dobra na świecie czy zła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz