Zniesmaczony kursem teoretycznym, lecz zarazem posiadający cały wachlarz wiadomości z zakresu prawa ruchu drogowego, zapisałem się na pierwszą lekcję praktyczną. Kłopot jednak w tym, że nigdy - oprócz przykrego incydentu z Fiatem 126 p - nie miałem styczności z samochodem. Tysiące twarzy, które wpatrują się w światło monitora, zdaje wykrzywiać się z lekkim uśmieszkiem i niedowierzaniem. Jak można w XXI wieku nie mieć styczności z jakimkolwiek samochodem przez jakiś czas, który zaowocowałby jakąkolwiek znajomością jego obsługi? Nie wierzycie? Ano można. Ja, Grzegorz Dziwaczny, nie potrzebowałem samochodu, bo wszędzie miałem blisko. Jak byłem mały, wozili mnie w wózku, jak trochę podrosłem, chodziłem piechotą. Po prostu wszędzie miałem blisko.Nie potrzebowałem samochodu, bo wszędzie miałem blisko.
To jest komfort mieszkańca średniej wielkości polskiego miasta, by mieć wszystko w zanadrzu, a zarazem do wszystkiego blisko. Do szkoły miałem blisko, i chodziłem piechotą. Do kina miałem blisko, do sklepu, na pocztę, wszędzie, gdzie zapragnąłem się znaleźć, znajdowałem się i zawsze miałem blisko. Jest to przywilej miast, które można w dwie godziny przejść piechotą od wschodu do zachodu, z północy na południe, w dwie godziny od granicy miasta do granicy. W zasadzie zawsze mieszkałem w jednym miejscu i to w przyszłym centrum miasta. Zdawało się, że zamiast przychodzić gdziekolwiek, wszystko przychodziło do mnie. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat najpierw szła do mnie droga, później przyszedł luksusowy trzygwiazdkowy hotel, poprzychodziły całe osiedla, szkoły i kliniki, małe i duże sklepy (mini-markety i hiper-markety), przyszły nawet banki, hurtownie i centra handlowe, stacje benzynowe, przyszło wszystko, tylko małe urokliwe kino obraziło się na mnie i zwijając taśmy odeszło.
Zamiast przychodzić gdziekolwiek, wszystko przychodziło do mnie.
W takiej przedziwnej atmosferze dorastałem bez świadomości konieczności posiadania prawa jazdy. Okres ten został później skutecznie przerwany, gdy znalazłem się w trzy razy większym mieście. Wszystko wtedy zadawało się, zamiast przychodzić, chować i uciekać. Pierwsza lekcja kursu praktycznego odbywała się z instruktorem, który prowadził zajęcia teoretyczne. Skoro mistrz okazał się robo-mentorem, to cóż szkodziło sprawdzić, czy potrafi poradzić sobie w całkiem innych okolicznościach. Czy istnieją już roboty, które mogą nie tylko odtwarzać wcześniej zapisane wiadomości, ale i reagować w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości? Moje jazdy miały po części odpowiedzieć na to trudne pytanie i przynieść postęp nauce, bo zmienić paradygmat światowej robotyki.
Pierwsza lekcja kursu praktycznego odbywała się z robo-mentorem.
Przyszedłem w ten zimowy poranek, całkiem jeszcze śniąc na jawie albo będąc jak na jawie we śnie, a instruktor czekał kpiąc sobie z trudnych warunków atmosferycznych. Podszedłem do blaszanej piękności, która rozgrzana i cichutko pracująca nuciła silnikową piosenkę, a jej czysto-lśniące szyby zdawały się mrużyć odbitym blaskiem na powitanie, a ona czekała posłusznie, widocznie nie zdając sobie sprawy z niedoświadczenia swego przyszłego kochanka. Urzekła mnie zapachem nowości i siłą, którą dopiero miała mi pokazać, a wyraźnie kipiącą z jej sportowej sylwetki. Na imię miała Peugeot 207, najpiękniejsze imię francuskiej nauczycielki, która obejmując delikatnie pasami bezpieczeństwa miała mnie wprowadzić w najtrudniejsze ewolucje, jakie znała w swej mocy. Peugeot, Peugeot, jak dziki lecz cichy szept północy, Peugeot, jak pojawiająca się i znikająca w czeluściach błękitno-szarych niekończących się dróg, Peugeot, jak francuska kochanka nieznajomego prawiczka, Peugeot... delikatnie ale i szybko, miękko i dynamicznie, Peugeot 207, królowa dróg.
Peugeot czekała posłusznie nie zdając sobie sprawy z niedoświadczenia swego przyszłego kochanka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz