Dotąd pisałem wyłącznie o tym, jak to Grzegorzowi Dziwacznemu w życiu się wszystko nie udaje, jednak - by być szczerym wobec Czytelnika - trzeba powiedzieć, że nie wszystko w życiu Dziwacznego jest takie. Jest taka sfera rzeczywistości, gdzie Dziwaczny odnosi same sukcesy. Dzięki niej chce żyć. Tą sferą są sny. Gdyby nie sny, życie Dziwacznego nie byłoby za różowe, a ciągłe pasmo porażek zamieniłoby jego los w nieznośny ciężar bytu. Kolejny dzień prześciga się z poprzednim w wymyślaniu porażek dla Grzegorza, a pomysłowość i złośliwość losu nie znają granic. Ale Dziwaczny znosi wszystko z pokorą i czeka na noc, tę wymarzoną część doby, gdzie marzenia się spełniają, a sukcesy pozwalają zapomnieć. Życie Dziwacznego składa się z dwóch sfer rzeczywistości: jawy i snu. O żadnej nie można powiedzieć, że jest bardziej realna od pozostałej. Gdy jawa rozczarowuje, sen zaczarowuje i odkrywa przed Dziwacznym świat zawsze od nowa, zawsze ciekawie i zawsze w innych kolorowych barwach.Jest taka sfera rzeczywistości, gdzie Dziwaczny odnosi same sukcesy.
Dziś w nocy śnił mi się Krym. Obudziłem się z codzienną niechęcią, wiedząc, że magiczny czas snu się kończy. Wrażenie snu powoli rozpływało się w zwyczajności jawy, lecz sen miałem przepiękny. Śnił mi się Krym. Ta pewność miejsca budzi teraz we mnie zdziwienie, ale obudziłem się mając wspomnienie Krymu i wciąż topniejące przepiękne obrazy odwiedzonej krainy. A było to tak. Przyjechałem z grupą młodych ludzi do nadmorskiego miasta. Musiałem być młodszy, byliśmy bowiem wycieczką szkolną, a opiekę sprawowały panie nauczycielki. Pamiętam, jak podeszliśmy do niesamowicie wielkiej zjeżdżali. Zanim można było zjeżdżać do kilkupoziomowego basenu, schodziło się po dziwnych i stromych stopniach ze średniowiecznego zamku w dół, niemal pionowo. Ogarnął mną strach, lecz byłem pierwszy z kolejki i pchany resztą towarzyszy nie miałem wyboru, schodziłem w dół. A dół był nisko. Stawiałem stopę za stopą na stromej drabinie, głowę przekładając między szczeblami, tak bowiem dziwnie były skonstruowane. Młodzi uczestnicy wycieczkowych atrakcji posuwali się za mną krok za krokiem. Nagle zatrzymałem się w miejscu. Do przejścia miałem przeszkodę: jeden szczebel niespotykanej drabiny wydawał się być zbyt wąski, abym przepuścił przez niego głowę za smukłym ciałem. Zawahałem się. Kolejka napierała coraz bardziej. wisieliśmy w powietrzu na dużej wysokości a wokół panowała przestrzeń. Przemogłem strach i zmieściłem się, by przekonać się, że w snach rozmiar nie jest najważniejszą własnością przestrzeni. Spełniane marzenia i chęć dobrej zabawy przemogła okazując się znaczące. Schodziliśmy coraz prędzej i prędzej, by dojść do końca drabiny spotykającej się z początkiem niesamowitej zjeżdżalni. Wskoczyłem w wir zjeżdżani i zjechałem wprost do basenu, zimnego lecz niezwykle orzeźwiającego. Wokół piętrzyły się kolorowe kamienice a nieopodal stał pomnik Lenina-Putina, będąc częścią wielopoziomowego basenu. Trudno mi teraz osądzić czy Lenin był bardziej Putinem czy Putin bardziej Leninem. Pewne jest to, że był to obiekt małej architektury skrywający znaczącą postać polityczną Rosji. I pewne jest to, że mimo swojej szarości nie przygnębiał.
Spełniane marzenia i chęć dobrej zabawy przemogła okazując się znaczące.
Stałem w kąpielówkach pośrodku betonowego zbiornika wody, a następni wciąż zjeżdżali do niego ochlapując wszystko wokół. Co dziwne, było zimno. Jesienny wiatr dawał sygnały, że to nie pora, by naruszać spokój Lenina-Putina zmywając wszędzie lecącą wodą wszelkie zbrodnicze winy tyranów. Ale przecież jestem na wycieczce w dotąd nieodwiedzanym kraju - pomyślałem. Pal licho zimno i dobre zwyczaje! Co z tego, że ludzie się patrzą! Kąpałem i pluskałem się nadal. Zabawa prześcigała się z kolejną zabawą. Nagle poczułem wielką chęć zrobienia sobie zdjęcia. Co się stało z moim aparatem? Znowu nie naładowałem akumulatorów. A komórka? Telefon bardziej chciał być telefonem niż aparatem i w ramach protestu robił niewyraźne zdjęcia. To nie zraziło mnie od działania i stałem się fotografem. Robiłem zdjęcia wszędzie i wszystkiemu uchwyciwszy oprócz piękna ukraińskiej architektury także to mniej uchwytne, radość wypływającą szeroko z gębo-śmieszek.
Zabawa prześcigała się z kolejną zabawą.
Tym razem, choć zmianie uległa sceneria, byliśmy nadal na Krymie. Wokół roztaczał się szereg niezliczonych bloków czteropiętrowych, który za wszelką cenę szeregiem być nie chciał. Były one ułożone w każdym kierunku z tym wyjątkiem, że stykały się bokami, jak żołnierze radzieccy stykali się ramionami wysyłani przez dowódców na rzeź. Stykały się betonowymi płyto-ramionami emitując szereg, by odskakiwać z drugiej strony gdziekolwiek. Było ich dziesiątki, a ja razem z jedną gębo-śmieszką przemierzaliśmy przez oplatające je osiedla i tunele widocznie czegoś szukając. Szliśmy szukając i szukaliśmy idąc, a zewsząd wychodzili młodzi mieszkańcy blokowisk z zadziornym spojrzeniem pokazując wyjście. Szukaliśmy grupy. Zgubiliśmy się, nikogo znaleźć nie mogliśmy. Wciąż szliśmy i szukaliśmy przezierając się przez betonowe zasłony. Młodzi tubylcy puszczali miny wystraszki, ale straszne one nie były. Wiedzieliśmy że czasu jest mało i wciąż szliśmy. Zasłony opadały jedna za drugą po kolei odsłaniając coś, co czekało za nimi. Mimo poruszenia było ciepło i nic nie przypominało jesienną zimną aurę, lato bowiem po jesieni wskoczyło pijane. A my razem z nim upijaliśmy się słońcem. Ostatnia zasłona przed nami, przechodzimy przez tunel , by zaraz paść...paść z wrażenia. Przed nami roztaczał się nieogarniony wcześniej przez oko i wyobraźnię krajobraz: z jednej strony po lewej rysowało się przepiękne zielonkawe morze, które zachęcało do orzeźwiającej kąpieli, z drugiej strony na prawo ujrzałem niespotykaną nigdy dotąd plażę-mierzeję, która zachęcająco rozciągała się w kierunku od nas najdalszym. Nie zapomnę nigdy koloru tego morza, błękit mieszał się z żółtością przykrytego i wychodzącego na mierzeję piasku. Wszystko doskonałe i kuszące, wręcz idealne, zapraszało do wypoczynku. Wybraliśmy plażę na prawo, i to był wybór właściwy. Stamtąd prowadziła droga ku naszemu odnalezieniu.
Lato wskoczyło pijane, a my razem z nim upijaliśmy się słońcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz