Musiało minąć sporo czasu nim ochłonąłem, a czasu minęło niewiele. Po raz kolejny szedłem na spotkanie drapieżnej kocicy. Rany nie zagoiły się. Idąc spoglądałem przed siebie, choć w pamięci miałem ostatnie spotkanie. Widziałem drogę, a drogi zarazem nie było. Był tylko znak: "ślepa uliczka". Szedłem, ale nigdzie dojść nie mogłem. Czarne chmury zaczęły złowrogo zbierać się na widnokręgu, ptaki coraz niżej latały zwiastując nadchodzącą apokalipsę. Stawiałem kroki, każdy niepewny i ryzykowny. Po drodze minąłem spoglądającego kruka, który zdawał się mówić o nadchodzącej śmierci. Marzenia o prawie jazdy, choć jeszcze żyły, wkrótce żywot miały zakończyć. W krajobrazie dominowały ciemnoszare kolory. Biel ustępowała czerni. Przede mną ciągnął się ponuro kondukt pogrzebowy. Mimo przygnębienia przyśpieszyłem kroku i dogoniwszy czarny marsz śmierci zajrzałem ukradkiem do rozwartej dębowej trumny...a w trumnie leżałem ja, Grzegorz Dziwaczny, razem ze zwłokami swoich marzeń, nadziei i chęci.Czarne chmury zaczęły złowrogo zbierać się na widnokręgu.
Już z daleka zobaczyłem ją stojącą i prześmiewczo zwróconą. Zdała się szeptać, choć głośno:
-Podejdź tu Dziwaczny, a zasmakujesz niezapominanej rozkoszy umierania. Z ciała żywego zwłokami się staniesz, a sępy głodne już nie będą. Ladacznicą mnie chciałeś zrobić, a ja przecie wolna jestem, panem jestem niźli sługą.
Stanąłem jak zamurowany, myśli ciężko spływały po ciele szukając światła życia. Życie jeszcze się tliło. Życie porażką, porażką po raz kolejny stać się miało. Deszcz gęsto zaznaczył istnienie z suchego mokrym zmieniając rzeczy, wiatr wzmógł się znacznie spychając resztę na boki. Mróz obudził się z południowego spoczynku, a za nim upadły przyokienne termometry. Podjąłem próbę i ruszyłem z miejsca, w miejscu bowiem śmierć zamiast życia czekała.
Myśli ciężko spływały po ciele szukając światła życia.
A ona ciągle stała pewna swojej przewagi. Peugeot, Peugeot, z pięknej zwiastunką śmierci stać się miała. Stanąłem na podeście szubienicy, kat nałożył sznur na szyję. Wokół tańczyli przechodnie, widzowie wzrok natężali by widzieć moment zagłady. Kat spytał ochrypłym głosem:
-Gotowy?
Jakże gotowy być miałem, przecie to nie pora na śmierć, lecz na życie. Spuściłem głowę. Kat złapał za dźwignię, pociągnął. Miast klapy opuścić się mającej, wszystko drgnęło i zaczęło powoli się ruszać. Czyżbym już przekroczył bramę piekieł i płynął na spotkanie ze Złym? Wirowało i wirowało. Życie czy śmierć, śmierć czy życie? - takie krążyły mi w głowie pytania. Myśli, choć silnie stłumione, nadal krążyły. Krążyły i krążyły i krążyć nie przestawały, a w swym ruchu okrężnym coraz jaśniej świdrowały, wręcz jaśniały mówiąc:
-Grzegorzu Wspaniały, przestań się lękać, bo życiem a nie śmiercią naznaczony zostałeś, a życie twoje to porażka, życie twe ciągłą porażka jest, miast sukcesem być. Żyjesz i o życiu twoim dowód mam taki, że żołądek masz spięty, uciśnięty...a żołądek to przecie ciała część. Masz ciało, czujesz, więc żyjesz. Otwórz oczy głupcze!
I otworzyłem.
Kat złapał za dźwignię, pociągnął.
Otworzyłem. Peugeot ruszył. Siedziałem za kierownicą, obok instruktor. Jechaliśmy. Pot z czoła zanikał. Podjechałem kawałek. Sprzęgło, hamulec. Pierwsze sprzęgło, potem hamulec. Zgasł. Nic nie szkodzi. Spokojnie. Jeszcze raz. Proszę zapalić silnik. Tak, kluczykiem w prawo, do oporu i puszczamy. Noga na sprzęgle, druga na gazie. Sprzęgło lekko puszczamy i jednocześnie naciskamy gaz. Nie za mocno. Wyje przecież. Lekko puszczamy i lekko wciskamy gaz. Jedynka, dwójka. Dobrze. Jedziemy. Proszę patrzeć na drogę, tak prosto. I zatrzymujemy się. Sprzęgło i hamulec, by nie zgasł. Dobrze. Teraz ruszamy. Jedynka, puszczamy sprzęgło, gaz, i jedziemy. Proszę podjechać tam. Czuje pan samochód. Ruszamy kierownicą i robimy kółka. Kręcimy, kręcimy i jedziemy, dobrze. Obserwujemy drogę. Powoli, powoli. Sprzęgło, dwójka, Puszczamy sprzęgło. Jedziemy. I hamujemy. Ze śmierci powróciłem do życia, jechałem. Myśli zlewały się z komendami instruktora. Skupiałem uwagę i starałem się wykonywać polecenia mistrza. Bestia odeszła, a miast niej kotek mały się zjawił i dawał się głaskać. A ja głaskałem, za uszkiem drapałem, koci koci łapci dawałem i rozpływałem się w ekstazie. Trans mną zawładnął. Przybierałem powoli inne ciało. Stawałem się kotem.
Pik pik piiiiiikkkkk! Koniec czasu.
Bestia odeszła a miast niej kotek mały się zjawił.
Stanąłem jak zamurowany, myśli ciężko spływały po ciele szukając światła życia. Życie jeszcze się tliło. Życie porażką, porażką po raz kolejny stać się miało. Deszcz gęsto zaznaczył istnienie z suchego mokrym zmieniając rzeczy, wiatr wzmógł się znacznie spychając resztę na boki. Mróz obudził się z południowego spoczynku, a za nim upadły przyokienne termometry. Podjąłem próbę i ruszyłem z miejsca, w miejscu bowiem śmierć zamiast życia czekała.
Myśli ciężko spływały po ciele szukając światła życia.
A ona ciągle stała pewna swojej przewagi. Peugeot, Peugeot, z pięknej zwiastunką śmierci stać się miała. Stanąłem na podeście szubienicy, kat nałożył sznur na szyję. Wokół tańczyli przechodnie, widzowie wzrok natężali by widzieć moment zagłady. Kat spytał ochrypłym głosem:
-Gotowy?
Jakże gotowy być miałem, przecie to nie pora na śmierć, lecz na życie. Spuściłem głowę. Kat złapał za dźwignię, pociągnął. Miast klapy opuścić się mającej, wszystko drgnęło i zaczęło powoli się ruszać. Czyżbym już przekroczył bramę piekieł i płynął na spotkanie ze Złym? Wirowało i wirowało. Życie czy śmierć, śmierć czy życie? - takie krążyły mi w głowie pytania. Myśli, choć silnie stłumione, nadal krążyły. Krążyły i krążyły i krążyć nie przestawały, a w swym ruchu okrężnym coraz jaśniej świdrowały, wręcz jaśniały mówiąc:
-Grzegorzu Wspaniały, przestań się lękać, bo życiem a nie śmiercią naznaczony zostałeś, a życie twoje to porażka, życie twe ciągłą porażka jest, miast sukcesem być. Żyjesz i o życiu twoim dowód mam taki, że żołądek masz spięty, uciśnięty...a żołądek to przecie ciała część. Masz ciało, czujesz, więc żyjesz. Otwórz oczy głupcze!
I otworzyłem.
Kat złapał za dźwignię, pociągnął.
Otworzyłem. Peugeot ruszył. Siedziałem za kierownicą, obok instruktor. Jechaliśmy. Pot z czoła zanikał. Podjechałem kawałek. Sprzęgło, hamulec. Pierwsze sprzęgło, potem hamulec. Zgasł. Nic nie szkodzi. Spokojnie. Jeszcze raz. Proszę zapalić silnik. Tak, kluczykiem w prawo, do oporu i puszczamy. Noga na sprzęgle, druga na gazie. Sprzęgło lekko puszczamy i jednocześnie naciskamy gaz. Nie za mocno. Wyje przecież. Lekko puszczamy i lekko wciskamy gaz. Jedynka, dwójka. Dobrze. Jedziemy. Proszę patrzeć na drogę, tak prosto. I zatrzymujemy się. Sprzęgło i hamulec, by nie zgasł. Dobrze. Teraz ruszamy. Jedynka, puszczamy sprzęgło, gaz, i jedziemy. Proszę podjechać tam. Czuje pan samochód. Ruszamy kierownicą i robimy kółka. Kręcimy, kręcimy i jedziemy, dobrze. Obserwujemy drogę. Powoli, powoli. Sprzęgło, dwójka, Puszczamy sprzęgło. Jedziemy. I hamujemy. Ze śmierci powróciłem do życia, jechałem. Myśli zlewały się z komendami instruktora. Skupiałem uwagę i starałem się wykonywać polecenia mistrza. Bestia odeszła, a miast niej kotek mały się zjawił i dawał się głaskać. A ja głaskałem, za uszkiem drapałem, koci koci łapci dawałem i rozpływałem się w ekstazie. Trans mną zawładnął. Przybierałem powoli inne ciało. Stawałem się kotem.
Pik pik piiiiiikkkkk! Koniec czasu.
Bestia odeszła a miast niej kotek mały się zjawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz