Wyjeżdżamy do góry. Szyny przywołujące windę do porządku pozwalają nam zatrzymać się najwyżej. Szczęśliwy po bezbolesnym zabiegu nagle zdałem sobie sprawę, że jestem wciąż rzeczą. Na wpół nieruchomą rzeczą. W tym przypadku myśl była bezradna i nie miała wpływu na przebieg członków. W takim stanie zostałem dostarczony do sali, gdzie przywitał mnie monolog wciąż aktywnego telewizora. Gdy podjechaliśmy do łóżka, zostałem poproszony o to, by za pomocą rąk przerzucić nieruchomą rzecz, która wciąż była mną. Oparłem się bezpiecznie o białą płaszczyznę i pociągnąłem za sobą zastygłe ciało. Naskoczyło za mną i ułożyło się bezpiecznie pośrodku. Od tej chwili byłem przykuty do łóżka.
W sali przywitał mnie monolog wciąż aktywnego telewizora.
Leżałem i mimo wciąż wdzierającego się krzyku postaci umieszczonych wysoko przy suficie, zacząłem się zastanawiać nad kondycją samego siebie i człowieka w ogóle. Wystarczyły dwie iniekcje, by ze sprawnego mężczyzny uczynić worek ziemniaków. To zastanawiające jak można z ciała ludzkiego w tak łatwy sposób zrobić rzecz. Rzecz nieruchomą i ograniczającą samą siebie. Nie byłem przecież już tym samym, co wcześniej. Nie byłem już nieskrępowanym człowieczym ruchem. Byłem skazany na samego siebie, a przynajmniej na siebie będącego pod działaniem środków farmakologicznych. Pewnie niektórzy mogą się oburzyć w tej chwili i powiedzieć, że upośledzenie ciała, nie tylko chwilowe, ale nawet stałe, nie jest redukcją człowieka do rzeczy, bo oprócz cielesnej powłoki człowiek ma strukturę niematerialną, psychiczną. Potrafi odczuwać i myśleć, mieć różnorodne stany umysłu w różnym czasie. I to właśnie naznacza go wyższością nad tylko materialnymi strukturami, czyni go czymś więcej, czyni go człowiekiem. Myśl potrafi być nieograniczona, to prawda. Jednak myśl krąży tylko w świecie niematerialnym i dopiero ciało daje myśli możliwości wpływu na świat materialny. Myśl bez ciała jest myślą w próżni i jałową. Pozbawiona jest bowiem działania. W ten sposób byłem rzeczą, choć naznaczoną mentalnym i świadomym pierwiastkiem. Jedynym, co mnie od rzeczy różniło było to, że byłem świadom tego, że byłem rzeczą. Jedynym, ale może właśnie tym, co jest najważniejsze? Zapewne. Jednak w tej chwili nie to było dla mnie istotne.
Zacząłem się zastanawiać nad kondycją samego siebie.
Człowiek pozbawiony zdolności chodzenia najbardziej na świecie pragnie, nie myśleć i uczestniczyć w sferze umysłu, ale chodzić. Nic dla niego nie liczy się tak bardzo, jak właśnie ta prosta czynność. Wszystko schodzi na plan dalszy i nabiera zupełnie innego znaczenia. I tak było wówczas i ze mną. Leżałem, lecz w myśli chodziłem już zaznaczając swoją obecność wszędzie wokół. Myśl jednak nie satysfakcjonowała mnie zupełnie. Począłem siłować się z własną bezsilnością i próbowałem poruszyć się wyrywając z bezruchu. Próbowałem uczynić z nieruchomej rzeczy ośrodek ruchomej cielesności. Zabrałem się za mnie powyżej pasa i dźwigałem siebie na przekór rzeczy. Górna część ciała była aktywna, dlatego z jej pomocą sięgałem głową coraz wyżej i wyżej. Chciałem usiąść. Byłem w pół-drodze. Z nieruchomej rzeczy stawał się ruch. Wtem jednak moje starania spełzły na niczym. Zostałem zauważony przez przechodzącą przypadkiem pielęgniarkę, która przywołała mnie do porządku:
-Proszę się położyć i nie podnosić!!! Trzeba przeleżeć przez 12 godzin, aż działanie leków znieczulających przeminie. Wtedy dopiero można wstać!!!
Nie miałem wyjścia i bezsilnie opadłem w morderczy uścisk poduszki, która czekała tylko by wskazać mi moje miejsce. Miejsce w jej czeluściach. Najbliższe godziny miały okazać czy słuszność pozostanie na dłużej w jej beznamiętnych białych kształtach.
Z nieruchomej rzeczy stawał się ruch.
W sali przywitał mnie monolog wciąż aktywnego telewizora.
Leżałem i mimo wciąż wdzierającego się krzyku postaci umieszczonych wysoko przy suficie, zacząłem się zastanawiać nad kondycją samego siebie i człowieka w ogóle. Wystarczyły dwie iniekcje, by ze sprawnego mężczyzny uczynić worek ziemniaków. To zastanawiające jak można z ciała ludzkiego w tak łatwy sposób zrobić rzecz. Rzecz nieruchomą i ograniczającą samą siebie. Nie byłem przecież już tym samym, co wcześniej. Nie byłem już nieskrępowanym człowieczym ruchem. Byłem skazany na samego siebie, a przynajmniej na siebie będącego pod działaniem środków farmakologicznych. Pewnie niektórzy mogą się oburzyć w tej chwili i powiedzieć, że upośledzenie ciała, nie tylko chwilowe, ale nawet stałe, nie jest redukcją człowieka do rzeczy, bo oprócz cielesnej powłoki człowiek ma strukturę niematerialną, psychiczną. Potrafi odczuwać i myśleć, mieć różnorodne stany umysłu w różnym czasie. I to właśnie naznacza go wyższością nad tylko materialnymi strukturami, czyni go czymś więcej, czyni go człowiekiem. Myśl potrafi być nieograniczona, to prawda. Jednak myśl krąży tylko w świecie niematerialnym i dopiero ciało daje myśli możliwości wpływu na świat materialny. Myśl bez ciała jest myślą w próżni i jałową. Pozbawiona jest bowiem działania. W ten sposób byłem rzeczą, choć naznaczoną mentalnym i świadomym pierwiastkiem. Jedynym, co mnie od rzeczy różniło było to, że byłem świadom tego, że byłem rzeczą. Jedynym, ale może właśnie tym, co jest najważniejsze? Zapewne. Jednak w tej chwili nie to było dla mnie istotne.
Zacząłem się zastanawiać nad kondycją samego siebie.
Człowiek pozbawiony zdolności chodzenia najbardziej na świecie pragnie, nie myśleć i uczestniczyć w sferze umysłu, ale chodzić. Nic dla niego nie liczy się tak bardzo, jak właśnie ta prosta czynność. Wszystko schodzi na plan dalszy i nabiera zupełnie innego znaczenia. I tak było wówczas i ze mną. Leżałem, lecz w myśli chodziłem już zaznaczając swoją obecność wszędzie wokół. Myśl jednak nie satysfakcjonowała mnie zupełnie. Począłem siłować się z własną bezsilnością i próbowałem poruszyć się wyrywając z bezruchu. Próbowałem uczynić z nieruchomej rzeczy ośrodek ruchomej cielesności. Zabrałem się za mnie powyżej pasa i dźwigałem siebie na przekór rzeczy. Górna część ciała była aktywna, dlatego z jej pomocą sięgałem głową coraz wyżej i wyżej. Chciałem usiąść. Byłem w pół-drodze. Z nieruchomej rzeczy stawał się ruch. Wtem jednak moje starania spełzły na niczym. Zostałem zauważony przez przechodzącą przypadkiem pielęgniarkę, która przywołała mnie do porządku:
-Proszę się położyć i nie podnosić!!! Trzeba przeleżeć przez 12 godzin, aż działanie leków znieczulających przeminie. Wtedy dopiero można wstać!!!
Nie miałem wyjścia i bezsilnie opadłem w morderczy uścisk poduszki, która czekała tylko by wskazać mi moje miejsce. Miejsce w jej czeluściach. Najbliższe godziny miały okazać czy słuszność pozostanie na dłużej w jej beznamiętnych białych kształtach.
Z nieruchomej rzeczy stawał się ruch.













